Klub

Krzysztof Przytuła: Chciałbym, aby ŁKS przyciągał jak magnes ludzi z marzeniami

16.04.2020

16.04.2020

Krzysztof Przytuła: Chciałbym, aby ŁKS przyciągał jak magnes ludzi z marzeniami

– Chłopcy z województwa łódzkiego muszą wiedzieć, że w Akademii ŁKS zawsze panuje kult uczciwej pracy, a sam klub powinien przyciągać jak magnes ludzi z marzeniami – mówi Krzysztof Przytuła, dyrektor sportowy ŁKS w obszernej rozmowie, w trakcie której poruszyliśmy wiele wątków na czele z tymi dotyczącymi Akademii, rundy wiosennej w wykonaniu pierwszej drużyny czy sposobu budowania zespołu trenera Kazimierza Moskala.

21 kwietnia 2016 roku podpisano umowę na budowę ośrodka treningowego przy ul. Minerskiej. Minęły cztery lata. Czy Akademia ŁKS ma już coś, co możemy nazwać swoistym DNA?

To obszerne zagadnienie, a wspomniane słowo wolę zastąpić dwoma innymi – filozofią i strategią. Dołączyłem do klubu trzy miesiące po tym jak podpisano rzeczoną umowę, więc z tym projektem zetknąłem się niemal od jego początku. Zawsze w trakcie takiego rozłożonego w czasie procesu pojawia się coś, co należy skorygować. Niezbędni, poza pomysłem i strategią, są w takim przypadku odpowiedni ludzie. Wszystko to pozwala  po pewnym niekrótkim zwykle czasie nadać projektowi to tzw. DNA.

Zapytałem o teorię. Co z praktyką?

Wyznacznikiem jest wychowywanie i kreatywność tych chłopców, młodych sportowców. W tym przypadku nie ma mowy o twardym szablonie, w ramach którego nie dopuszczamy zmian. Mamy natomiast spójną filozofię gry w piłkę nożną obowiązującą we wszystkich drużynach. I są to rzeczy powtarzalne. Dzięki powtarzalności oraz konsekwencji w tym, co sobie założyliśmy, a potem za sprawą pojawienia się nowych osób i co za tym idzie także nowych pomysłów tworzy się proces.

Odnoszę wrażenie, abstrahując trochę o spraw sportowych, że jednym ze słów-kluczy jest w Akademii szeroko pojęta „empatia”.

To podstawa. Jeśli trener podchodzi do swojej pracy i swoich podopiecznych z empatią, potrafi zrozumieć, że ktoś ma prawo mieć gorszy dzień. Druga sprawa to świadomość i komunikacja. Dialog. Cały czas pytamy więc tych chłopców o to, co można jeszcze zrobić, by poprawić pewne aspekty. Zależy nam na tym, aby oni sami dochodzili do pewnych rzeczy, nie zaś na podrzucaniu gotowca. Dzięki wsłuchaniu się w głos chłopca czy trenera jesteśmy w stanie skorygować wiele rzeczy i wniknąć bardziej w konkretny problem. Chodzi więc o empatię, chodzi więc o elastyczność.

Podsumujmy zatem stan posiadania na kwiecień 2020. Ilu trenerów pracuje w Akademii, ilu Akademia szkoli młodych sportowców i jakiego rodzaju bazą treningową dysponujecie?

Obecnie pracuje tutaj dwudziestu dwóch trenerów. Mówię o ludziach zaangażowanych w projekt na co dzień. Co ważne, część z nich pracuje także w Szkole Marcina Gortata. Ta grupa w porównaniu z tym, co było trzy lata temu jest więc już dość liczna, co jednak nie oznacza, że to grupa zamknięta, choć ewentualne kolejne zmiany będą miały charakter nie ilościowy a jakościowy.

W Akademii ŁKS trenuje ok. 260-280 chłopców. Co mają do dyspozycji?

W ciągu czterech lat zmieniło się bardzo wiele. Kiedy rozpocząłem pracę w klubie panowały tu warunki spartańskie. Jedno krzywe boisko z naturalną nawierzchnią. Jedno sztuczne, a na dokładkę kontener pełniący rolę szatni. Nie wyglądało to ciekawie. Dziś natomiast mamy do dyspozycji kilka świetnych boisk, w tym naturalne i sztuczne, specjalny plac do treningów bramkarskich i boisko pod balonem czyli inwestycję sfinansowaną z prywatnych pieniędzy prezesa Tomasza Salskiego. Akademia dysponuje świetnie wyposażoną siłownią i specjalnym miejscem dedykowanym trenerom, gdzie szkoleniowcy spotykają się, pracują, wymieniają się myślami i doświadczeniami.

Na tym zapewne nie koniec.

Mamy w planach kolejne boisko pod balonem lub boisko z podgrzewaną murawą. Trochę bliżej nam do tego drugiego, choć i tutaj ma to być inwestycja sfinansowana z prywatnych pieniędzy. A kiedy powstanie? Niewykluczone, że w ciągu półtora roku lub dwóch lat.

DNA, bazę i obsadę mamy z głowy, ale ten projekt to także pewien model szkolenia. Jakich piłkarzy zmierza wychowywać Akademia ŁKS i pytam tutaj o aspekt piłkarski?

Zacznijmy od tego, że wszystko sprowadza się do wspólnego mianownika – a tym jest wizja grania w piłkę nożną. Prawda, są różne fazy gry w meczu, są różne fazy treningu, ale posiadamy jako akademia piłkarska spójną wizję grania poszczególnych drużyn i profil piłkarza na każdą pozycję. To się nie zmieni i dotyczy w równym stopniu drużyny U-8, jak i pierwszego zespołu.

Dwa lata temu trenerzy Akademii ŁKS mówili, że nie skupiają się na jednym konkretnym modelu, np. tylko hiszpańskim lub tylko niemieckim. Przekonywali natomiast, że czerpią z każdego to, co akurat jest im w danym momencie potrzebne. To nadal aktualne?

Najbliższy jest nam profil piłkarza bardzo dobrze wyszkolonego pod względem technicznym. Czyli takiego, który bez względu na to, czy jest obrońcą, pomocnikiem, napastnikiem czy nawet bramkarzem potrafi stworzyć coś z niczego, który potrafi wszystkich zaskoczyć czymś, co wymyka się ze schematu i nie pozostawi postronnego obserwatora obojętnym. Oczywiście jest pewien standard, który chcemy uzyskać w każdej kategorii wiekowej. Są przecież rzeczy, które dany chłopiec np. z drużyny U-15 powinien umieć. Jednak to właśnie, co potrafi zrobić ponad ten standard sprawia, że wyróżnia się na tle kolegów. I to też predysponuje go do gry na wyższym poziomie.

Dwoma słowami: suma doświadczeń.

To nie może być monotonne. W szkoleniu chodzi o powtarzalność, która przy zastosowaniu pewnych modyfikacji pozwala zawodnikowi wskoczyć na wyższy poziom. Połączenie kreatywności hiszpańsko-portugalskiej z żelazną konsekwencją i samodyscypliną niemiecką jest chyba optymalne.

Na pierwszy rzut oka: ogień i woda.

Tak, ten balans zachować jest trudno. Dany chłopiec może być przecież świetnie wyszkolony technicznie, ale i mieć problemy z dyscypliną lub motoryką. Trzeba więc pilnować wszystkich tych poziomów. A jeśli wszystkie są na wysokim poziomie mamy do czynienia z jednostką wybitną.

Takie w ogóle się trafiają?

Na świecie? Owszem, ba, nawet w naszym kraju. Robert Lewandowski. On ma wszystko. Na razie takich jednostek wybitnych w Akademii jeszcze nie mamy, ale tutaj co innego jest istotne. Chodzi bowiem o to, aby na konkretnych obszarach uzyskać maksimum tego, co można wypracować z danym chłopcem. W tym kierunku zamierzamy podążać. Jeśli więc chłopiec z rocznika 2004 jest kreatywny, ma dobre warunki fizyczne, jest świadomy i wyróżnia się na boisku nawet wtedy, gdy rywalizuje ze starszymi, ale ma przy tym problem z motoryką to powinna zapalić się nam lampka. Jest to bowiem sygnał, że takiego zawodnika należy bodźcować w kierunku, z którym ma akurat problem. Ważne jest więc zindywidualizowanie procesu szkoleniowego, a aby to było możliwe niezbędne jest zaplecze, także to ludzkie. Często oglądając mecze zastanawiamy się, dlaczego jakiemuś piłkarzowi, choć sprawia dobre wrażenie, czegoś brakuje. Cała sztuka więc w tym, by wejść w to zagadnienie głębiej, popracować z nim rok lub dwa i spróbować to zmienić. Chcemy, żeby chłopiec miał świadomość swoich ograniczeń i nie bał się ich. I potem, żeby z tych ograniczeń wchodził na wyższy poziom. Wspomnianych ograniczeń z czasem będzie coraz mniej. Co prawda nie uczyni to z niego jednostki wybitnej, ale sprawi, że będzie sportowcem bardziej kompletnym. Innymi słowy, zdoła nas czymś zaskoczyć, zdoła wyjść poza wspomniany schemat.

W rozmowie z „Przeglądem Sportowym” wspomniał pan, że drużyna powinna składać się z różnych ludzi o różnych osobowościach. Czy podobne jest w przypadku drużyn Akademii ŁKS?

W każdej kategorii wiekowej taka mieszanka jest pożądana. I nie ma znaczenia to, czy ktoś jest krnąbrny, czy jest śmieszkiem, czy może introwertykiem. Ważne jest natomiast co innego, a mianowicie to, aby każdy, bez względu na charakter był świadomy tego, że piłka nożna to sport zespołowy. Zespół jest najważniejszy.

Jak należy to rozumieć?

To, że chłopiec jest na tyle świadomy i na tyle zdyscyplinowany, by zdawać sobie sprawę z reguł panujących w grupie. To także, że wie, co może a czego nie powinien robić. Ta „różność” charakterów, która pojawia się potem na boisku, a także to, gdy ten cichy chłopak potrafi współpracować z tym bardziej z natury śmiałym, że obaj potrafią się odnaleźć w ramach tego środowiska, jest w tym najfajniejsze. Dzięki temu, że tak się różnią drużyna, rozumiana tutaj jak zbiór tych różnych charakterów, staje się zespołem wielowymiarowym. Do tego dochodzi jeszcze jeden aspekt. Zawsze powtarzam – od każdego można się czegoś ważnego nauczyć. Bez względu na wiek. Można wyciągnąć bardzo dobre rzeczy, można oczywiście i te złe. Sukces klubu polega na tym, że zawodnik wybiera te dobre rzeczy i samemu ustala sobie odpowiedni wzorzec. I to jest najważniejsze, nie zaś to, że ktoś czasami coś „nawywija”, oczywiście dopóki nie zrobi komuś krzywdy i nie złamie panujących tu zasad.

Te same zasady obowiązują w każdym zespole?

Są podobne. Szkielet niczym się nie różni, jeśli bowiem chłopiec trzynastoletni pójdzie na trening piętnastolatków musi wiedzieć, czego się tam spodziewać. Na początku tej spójności w akademii bardzo brakowało. Różnice pomiędzy drużynami były tak duże, że można było odnieść wrażenie, że to zespoły z dwóch różnych klubów. Dziś jest inaczej, choć oczywiście nie wszysto jest identyczne. Na przykład zmienia się forma treningów, nie natomiast sposób komunikacji trenerów z zawodnikami.

Załóżmy hipotetycznie, że epidemii nie ma, a na Minerskiej pojawia się ojciec ze zdolnym chłopcem, którym sama nazwa „ŁKS” mówi niewiele. Co poza bazą treningową ma dziś im akademia do zaoferowania?

Zacząłbym od celów krótko i długoterminowych. W Akademii ŁKS nie zabijamy radości z gry w piłkę nożną. Czasami nawet kosztem wyników. Ci chłopcy na treningach czy meczach muszą się bawić, a to w czym uczestniczą powinno sprawiać im radość. Oczywiście mecz zawsze będzie się różnił od treningu. Kiedy młody zawodnik wstaje rano z łóżka wie, że dzisiaj towarzyszyć mu będą inne emocje niż te łączące się ze zwykłymi zajęciami. Nie ma więc sensu nakładać na niego dodatkowej presji, nie ma sensu podkreślać jak ważny czeka go mecz. Liczy się radość z gry. Kreowanie. Bardzo istotny jest tutaj czynnik ludzi.

Dlaczego?

Chcemy wychowywać tych chłopców. I nie mówię tutaj o sporcie. Prawda, szkolimy zawodników dla ŁKS, szkolimy ich dla pierwszej drużyny tego klubu, ale także po to, by w przyszłości, jeśli nawet zakończą karierę sportową, dzięki nabytym tutaj doświadczeniom zdołali jeszcze lepiej wykorzystać swoje inne zdolności w innych dziedzinach życia. Chcemy wpoić im ważne dla nas wartości. Chcemy nauczyć ich solidności, konsekwencji, zwycięstw, tego, by potrafili pogodzić się z porażką. I w końcu chcemy nauczyć ich swoistego balansu, nie może być przecież tak, że po porażce smucisz się dwie minuty, a zwycięstwo przeżywasz tydzień lub odwrotnie. To jest bardzo ważne. Współpraca ze Szkołą Marcina Gortata bardzo w tym pomaga.

Innymi słowy, jesteście szczerzy. Tak mam to rozumieć?

Mówi się, że piłka nożna jest prostą grą. To prawda, ale wygrywają w niej ci, którzy potrafią robić rzeczy nieproste. Wspomniałem wcześniej Roberta Lewandowskiego, bo to doskonały przykład. On zawsze był świadomy, wiedział w jakim punkcie swojej kariery znajduje się w danym momencie w Zniczu Pruszków, Lechu Poznań, potem w kolejnych klubach. W każdym momencie swojego funkcjonowania w tych drużynach robił swoje. Kiedy więc taki chłopiec pojawia się w Akademii przede wszystkim przedstawiamy swój pomysł i punkt widzenia, pokazujemy swoje „myślenie” i to w jaki sposób wyglądają nasze relacje z rodzicami. Tutaj obie strony muszą chcieć. Zawodnik, rodzic i klub. Dajemy chłopcom bardzo dobre wzorce zachowań i narzędzia do pracy. I dlatego praca akademii piłkarskiej nie może być moim zdaniem odseparowana od szkoły. Niemal wszyscy chłopcy nadal się uczą. Jedno i drugie musi iść w parze. Z tego powodu tak ważną rolę pełni tutaj Szkoła Marcina Gortata. Mając chłopca do dyspozycji od godz. 8 do 16, mając szkołę, która współpracuje z klubem i klub, który współpracuje ze szkołą, możemy zrozumieć, co siedzi w głowie zawodnika i pomóc w jego wychowaniu. Spójność w działaniu jest kluczem. Co poza tym? Oczywiście mogę zachwalać naszych trenerów, ale o ich wartości każdy przekona się dopiero wówczas, gdy pojawi się w klubie.

Co pana zdaniem w perspektywie najbliższych ośmiu-dziesięciu lat należałoby poczytywać za sukces Akademii, bo rozumiem, że w jej przypadku nie wyniki są najważniejsze.

Struktura. Rozumiem przez to działy, które odpowiadają za określoną pracę. Jeśli do odpowiedniej struktury dobierzemy odpowiednich ludzi, każdy klub, przedsiębiorstwo czy najmniejsza nawet firma mają szansę na rozwój. Cały czas budujemy klub. To jest proces, który nigdy się nie kończy. To praca nad tym, żeby klub zawsze miał silne fundamenty. Druga rzecz to budowanie poczucia tożsamości z Łodzią i województwem łódzkim. Co jest sukcesem? W przyszłości, nawet gdy już nie będę tu pracował, chciałbym usłyszeć, że młody człowiek chce grać w ŁKS, bo wie, że tutaj wszystko jest na swoim miejscu, ba, chciałbym usłyszeć, że nasz wychowanek, choć już po latach ze sportem może nie mieć już nic do czynienia, jest przyzwoitym człowiekiem i że w akademii nauczył się dobrych rzeczy.

Liczycie się z konstruktywną krytyką?

Zawsze liczę się ze zdaniem tych, którzy rozumieją sport, piłkę nożną, są zrównoważeni w swoich osądach, a jeśli dodatkowo znają sprawy od środka, to bez względu na to, czy odnoszą się do wykonywanej tutaj pracy mniej lub bardziej krytycznie, warto ich wysłuchać.

Co tutaj, poza wypracowaniem wspomnianej „struktury”, jest ważne?

Chciałbym, żeby chłopcy z województwa łódzkiego wiedzieli, że w Akademii ŁKS zawsze panuje kult uczciwej pracy, a sam klub przyciągał jak magnes ludzi z marzeniami. Tych marzeń nie należy się wstydzić, choć oprócz nich niezbędna jest podstawa w postaci wspomnianej uczciwej pracy. I wtedy nawet marzenia z innej planety nie muszą być wcale tak niepoważne, jak to się może zdawać sceptykom. Bez względu na wiek zawodnik musi jednak zawsze chcieć bardziej od trenera, prezesa czy dyrektora. Bez tej szczerości, bez umiejętności podjęcia suwerennej decyzji, czyli takiej, która nie jest podyktowana podszeptami znajomych, nie zdoła nigdy dać z siebie stu procent. Przy tym wszystkim ważny dla nas jest nasz region, Łódź, czy chociażby osiedla sąsiadujące z naszymi obiektami. Dziś nikt nie może nam zarzucić, że nie zaszły tu zmiany na lepsze.

Na samym końcu wynik?

Nie powiedziałbym, że w drużynach młodzieżowych wynik nie jest ważny. Prawdę mówiąc, bardzo chcę, żeby wszyscy ci chłopcy grali dobrze w piłkę nożną na poziomie centralnym i potrafili jak równy z równym rywalizować z najlepszymi w kraju.

Zaczęliśmy od Akademii, trudno bowiem nie odnieść wrażenia, że to przysłowiowe „oczko w głowie” szefów ŁKS. Złośliwi, a tych nigdy nie brakuje, mówią nawet, że Akademia stała się ważniejsza od pierwszej drużyny. Bardzo się mylą?

Nie jest ważniejsza. Nie sposób tego hierarchizować, tym bardziej że choć jesteśmy klubem już niemal 112-letnim, to niedawno wszystko budowaliśmy od podstaw, czyli tak naprawdę jesteśmy klubem „świeżutkim”. Pod względem pomysłu, struktur czy organizacji, wyłączając z tego kierownika Jacka Żałobę, nic nas nie łączy przecież z ŁKS-em z 2000, 2005 czy nawet 2012 roku. I mając to na uwadze, nie mogliśmy kilka lat temu, gdy rozpoczęliśmy tę pracę, dokonywać takiej hierarchizacji. Dla nas wszystko było i jest nadal ważne.

I tak było od początku?

Na początku należało wszystko to uporządkować. I sprawić, by szło to w jednym konkretnym kierunku, pomijając to, czy pierwsza drużyna gra w ekstraklasie czy w pierwszej lidze. Akademia nie jest ważniejsza od pierwszej drużyny, tak jak pierwsza drużyna nie jest ważniejsza od akademii. To są dwa równoległe byty, oba niezbędne do prawidłowego funkcjonowania całości. Chcemy uczciwe pracować na każdym poziomie.

A o jakości tej pracy decydują ludzie.

I nie tylko zawodnicy. Także ci, których praca jest niezbędna, a nie są na tzw. świeczniku. Wśród nich także inwestorzy. Ktoś powie, facet ma pieniądze, stać go, niech się bawi. Niewielu pamiętam o tym, że ten „facet z forsą” poświęca coś więcej niż tylko swoje pieniądze.

Co przede wszystkim?

Czas. Kosztem rodziny i wielu innych spraw. Ktoś, kto mówiąc kolokwialnie pompuje swoje pieniądze w klub, ale nie poświęca mu swojego czasu nie zdoła zrobić czegoś większego. W takich przypadkach zawsze zabraknie w pewnym momencie jakiegoś ważnego elementu. Czas jest kluczem. Jest niezbędny choćby po to, by znaleźć odpowiednich ludzi i potem móc na nich postawić. I dotyczy to wszystkich pracowników włączając w to trenerów. Bywa niekiedy tak, że na jednego trzeba poczekać trzy miesiące, na innego trzy lata. Do zbudowania dobrego zespołu potrzebne są lata. ŁKS jest dziś oparty na ludziach, którzy nie zmieniają zdania w zależności od tego, którą nogą wstaną rano z łóżka

Wiosną po raz pierwszy w meczu ligowym na boisku pojawiło się aż sześciu obcokrajowców. Czy to nie jest powielanie błędów, które wcześniej popełniali w naszym kraju inni?

Jesteśmy polskim klubem, więc zacznijmy od tego, że piłkarz zagraniczny, aby tu grać, musi być lepszy. W pierwszej lidze w naszym zespole grali Lukas Bielak, „Żenia” Radionow i Dani Ramirez. Całej trójki dziś nie ma już w Łodzi. Ich miejsce zajęli inni. Wiem, że wypominano mi, że nigdy dotąd w barwach ŁKS nie wystąpiło w jednym meczu aż tylu obcokrajowców, ale należy pamiętać, że to nie ja wybieram skład, a ta akurat decyzja została podyktowana formą zawodników, tym jak prezentowali się na treningach i styczniowych meczach kontrolnych.

Cała ta dyskusja to burza w szklance wody?

Problem jest wtedy, gdy piłkarzowi zagranicznemu brakuje jakości i gdy zaburza się proporcje w zespole. Określiliśmy sobie w ŁKS, że w kadrze pierwszego zespołu może znaleźć się sześciu-siedmiu obcokrajowców, czyli ok. 25 proc. wszystkich piłkarzy. To natomiast, że ci obcokrajowcy są w danym momencie lepsi od innych konkurujących na tę pozycję Polaków i ostatecznie wybiegają na boisko jest decyzją sztabu trenerskiego.

Do zespołu mogą dołączyć nowi zagraniczni zawodnicy?

W tej chwili w ŁKS jest siedmiu obcokrajowców. Limit piłkarzy z zagranicy wyczerpaliśmy. W filozofii ŁKS jest coś takiego jako profil pozyskiwania piłkarzy. Oczywiście może zdarzyć się tak, że nadarzy się wyjątkowa okazja sprowadzenia do drużyny rewelacyjnego zawodnika z zagranicy, którego obserwowaliśmy od dłuższego czasu, ale w takim przypadku będziemy zmuszeni zrezygnować z innego, który trafił tutaj wcześniej. To jest sztywna zasada i zamierzamy się jej trzymać. Zimą wykorzystaliśmy więc limit na maksa. Każdy ze sprowadzonych piłkarzy ma półtoraroczny lub dwuletni kontrakt i wszystko to sprawia, że nie uważam, abyśmy powielali błędy innych.

Ten wyznaczony przez was limit to jedyny warunek?

W rozmowach z każdym piłkarzem z zagranicy nigdy nie zrobię jednej rzeczy. Mianowicie, nie zgodzę się na zapis, że w przypadku spadku z ligi piłkarz odchodzi za darmo. I dopóki pracuje w ŁKS, nigdy to się nie zmieni. Możemy wpisać kwotę odstępnego, ale nic poza tym. Dlaczego? Bo mnie interesuje projekt. Klub. Bo interesuje mnie ŁKS i bez względu na to, czy gramy w ekstraklasie czy w pierwszej lidze. Z tego też powodu, gdy interesujemy się zawodnikiem sugerujemy mu, by przyglądał się temu, co się u nas dzieje, by śledził to, jak gramy, na co stawiamy, by sprawdzał w końcu, czy jesteśmy klubem poukładanym pod względem organizacyjnym.

I jeśli mu się to podoba…

Zadaję pytanie: „czy jesteś gotów w to wejść?”, ale bez warunku, że jeśli się coś nie uda, on umywa ręce i dalej już nie bierze w tym udziału. Nie zgadzam się więc, gdy porównuje się nas do Zagłębia Sosnowiec, który po spadku z ekstraklasy pożegnał się z kilkunastoma zawodnikami. Jeśli spadniemy i nie pojawi się ktoś zainteresowany wyłożeniem gotówki za usługi wybranego zawodnika, to ten piłkarz ma nadal ważny kontrakt z ŁKS-em. Dzięki temu śpimy spokojnie, wiedząc, że nadal dysponujemy wartościowym piłkarzem, którego długo obserwowaliśmy i który np. po ewentualnym spadku będzie chciał powalczyć o powrót do ekstraklasy. Z piłkarzami wiążemy się na dłużej. Nigdy żaden piłkarz, odkąd tutaj jestem, nie miał w kontrakcie zapisu pozwalającego mu opuścić klub po spadku drużyny z ligi.

I tak też było w przypadku Daniego Ramireza?

Kontrakt z Danim został zawarty 1 lipca 2018 roku i podpisany na dwa lata. Być może wówczas należało przewidzieć scenariusz, wedle którego jesteśmy w ekstraklasie i możemy z niej spaść i tym samym obwarować umowę dodatkowym zapisem, ale tego nie zrobiliśmy. Daniemu kończył się kontrakt z ŁKS w czerwcu 2020 roku, no chyba że nadal gralibyśmy w ekstraklasie. Nie było w nim natomiast zależności – spadamy z ligi, ty odchodzisz.

Pierwsze, co przychodzi panu na myśl, gdy mowa o wiośnie 2020 w wykonaniu drużyny trenera Kazimierza Moskala to…

Niezadowolenie. Mówię o okresie od 20 grudnia do dzisiaj. Wiedzieliśmy, co musieliśmy zrobić. A musieliśmy zrobić wynik i to na początku rundy rewanżowej, żeby jeszcze o czymkolwiek w tej lidze myśleć. Tego wyniku nie udało się zrobić i stąd to niezadowolenie. Do podniesienia z murawy było osiemnaście punktów. Zdobyliśmy sześć.

A czy tej perspektywy nie zaburza przegrany mecz z Koroną?

Lekko zaburza. Gdybyśmy wygrali w Kielcach tych punktów mielibyśmy dziewięć. Nie lubię „gdybać” i nie zwykłem oceniać sytuacji z kalkulatorem w dłoni, ale są takie momenty, że i jego należy wziąć do ręki. I to właśnie zrobiłem w styczniu. Liczyłem na więcej w meczach z Wisłą Płock, Pogonią Szczecin i Koroną Kielce.

Czegoś zabrakło…

Jednego jestem pewien. Piłkarze bardzo chcieli. Jeśli chodzi o determinację i taką zwykłą sportową chęć – tego na pewno nie zabrakło. W każdym meczu walczyliśmy, po każdym z tych zakończonych niekorzystnym dla nas wynikiem widziałem sportową złość i rozczarowanie na twarzach piłkarzy. Uważam jednak, że tę drużynę stać na wiele więcej. Zimą, a więc w najtrudniejszym momencie, gdy zwykle buduje się formę, gdy pracuje się z drużyną nad taktyką, motoryką i mentalem, postanowiliśmy szybko zrobić wynik. Dokonaliśmy wielu zmian. Zmieniła się bez mała połowa drużyny. Czy to była właściwa decyzja? Uważam, że tak.

Dlaczego?

Gdybyśmy nie zrobili tego teraz, musielibyśmy zrobić to latem. Spójrzmy na to w ten sposób: po rundzie jesiennej jesteśmy jedną nogą w pierwszej lidze. Czy pięć miesięcy później, już po ewentualnym spadku z ekstraklasy, zdołalibyśmy sprowadzić takiego zawodnika jak np. Maciej Dąbrowski? Druga rzecz to obserwacja drużyny. Nie tylko pod względem aspektów stricte piłkarskich, ale i tego jak funkcjonuje i jak się zachowuje w rundzie jesiennej. Wiem, że to co powiem nie będzie popularne, ale uważam, że takiego przeobrażenia, jakiego dokonaliśmy zimą, w tym właśnie momencie potrzebowaliśmy. Kiedy obserwuje się zawodników codziennie przez kilka lat nietrudno zauważyć, kiedy przestają się rozwijać. Uważam, że dzisiaj jesteśmy mocniejszą drużynę niż półtora roku temu. Wtedy mecze na przykład z Zagłębiem, Pogonią czy Legią wyglądałby inaczej niż wyglądało to w tym roku, bo wówczas nie byliśmy gotowi na ekstraklasę.

A jesteśmy na nią gotowi teraz?

Uważam, że tak, ale potrzebowaliśmy czasu, aby pewne rzeczy pozmieniać. Nie można po awansie do ekstraklasy wymienić całego składu w trakcie jednego lub dwóch okienek. Tak się po prostu nigdy nie robi. W styczniu zdecydowaliśmy się na ruch, który tak naprawdę powinien nam zając dwa okienka transferowe. Szczęście w nieszczęściu, a mam tu na myśli epidemię, zdążyliśmy pozyskać piłkarzy, na których najbardziej nam zależało. Nie wyobrażam sobie, jakby mogło to wyglądać teraz, gdy nikt nie gra i nie trenuje normalnie i gdybyśmy teraz właśnie chcieli sprowadzić jakiegoś zawodnika. Bo na jakiej podstawie zatrudnić piłkarza, którego nie widziało się w akcji od marca do lipca?

Nie wiemy jeszcze, kiedy sytuacja się unormuje, ale zakładając, że wydarzy się to przed końcem wakacji, jak bardzo cała ta przerwa wpłynie na pracę zarówno pierwszej drużyny, jak i Akademii?

W znaczącym stopniu wpłynie na organizację. Przede wszystkim nie będzie letnich zgrupowań i to dotyczy wszystkich drużyn z Akademii ŁKS. Pierwszy zespół będzie miał krótką przerwę lub w ogóle jej mieć nie będzie, więc też nie zdąży wyjechać. Co jeszcze? Nie odbędzie się też kilka meczów kontrolnych, które zakontraktowaliśmy wcześniej. Kolejną kwestią jest zaplanowanie zajęć. Po takiej długiej przerwie nie zdołamy nadrobić zaległości treningowych w trakcie jednego miesiąca, bo to groziłoby plagą urazów. Podobnych zmian będzie więcej. Odpadną chociażby warsztaty dla trenerów, które mieliśmy zaplanowane. Najgorsze jest to, że nadal nic wiemy i nawet jeśli ułożymy sobie jakiś wstępny plan, te wszystkie zakładane przez nas terminy są palcem na wodzie pisane. Jesteśmy zakładnikami sytuacji niezależnej od nas.

Piłkarze i trenerzy próbują pracować w domu. Jak wygląda praca dyrektora sportowego w czasie epidemii?

Zmieniły się dwie rzeczy. Nie mogę obserwować na żywo meczów i treningów, co nie ukrywam, bardzo mi doskwiera. Cała reszta z grubsza pozostała bez zmian. Organizuję pewne rzeczy, rozmawiam z piłkarzami i trenerami z Akademii ŁKS, zastanawiamy się nad wzmocnieniem sztabów, jestem też w kontakcie z naszymi Hiszpanami, bo w ich kraju epidemia wszystkim mocno dała się we znaki, więc staramy się dbać o ich stan emocjonalny. Co poza tym? Mogę na przykład zdradzić, że pozyskaliśmy właśnie młodego bardzo zdolnego chłopca z rocznika 2005. Moim zdaniem – jednego z najlepszych w województwie łódzkim. Oczywiście bezpośrednie kontakty ze względu na zagrożenie wynikające z epidemii są dziś niemożliwe, ale pewnych spraw nie chcę zostawiać na później.


Rozmawiał: Remek Piotrowski