Drużyna

Ełkaesiacy na wielkich turniejach

11.06.2021

11.06.2021

Ełkaesiacy na wielkich turniejach

fot. NAC / Antoni Gałecki (jasna koszulka) w starciu z niemieckim obrońcą.

Piłkarze ŁKS-u występują w najważniejszych futbolowych turniejach od blisko stu lat. Ełkaesiacy reprezentowali biało-czerwone barwy w mistrzostwach świata i igrzyskach olimpijskich, a wychowanków najstarszego łódzkiego klubu oglądaliśmy także na Euro.

Polscy kibice doczekali się pierwszej dużej imprezy z udziałem swoich piłkarzy w 1924 roku. VIII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Paryżu do tego stopnia rozbudziły wyobraźnię sterników mieszczącej się wówczas jeszcze w Krakowie futbolowej centrali, że PZPN odwołał finałową rozgrywkę o mistrzostwo Polski, po raz pierwszy tak wyraźnie stawiając interes kadry narodowej ponad partykularnymi interesami klubów. Co prawda malkontenci narzekali na koszty wysłania drużyny na imprezę (ok. 3200 dolarów), ale i im zamknięto usta, ekspediując „reprezentatywkę” do Paryża za związkowe pieniądze.

Nad Sekwaną, wśród piłkarskich olimpijczyków z Polski, poza m.in. legendą Pogoni Lwów Wacławem Kucharem i dwoma słynnymi napastnikami z Krakowa, czyli Henrykiem Reymanem i Józefem Kałużą, znalazło się miejsce i dla ełkaesiaka.

„Żelazny bek”

Niestety, premierowy występ biało-czerwonych w dużej imprezie zamknął się w jednym zaledwie pojedynku. I właśnie w tym przegranym 0:5 meczu z Węgrami, rozegranym na nieistniejącym już Stade Bergeyre w Paryżu, wystąpił Wawrzyniec Cyl, wychowanek i wieloletni kapitan ŁKS-u. Urodzony w Łodzi, najpierw utalentowany napastnik, następnie środkowy pomocnik, a w latach 20. już ceniony na krajowym podwórku obrońca, został tym samym pierwszym ełkaesiakiem-olimpijczykiem i zarazem pierwszym łodzianinem na dużej międzynarodowej imprezie piłkarskiej.

Na łódzkim Polesiu jest dziś ulica jego imienia, zresztą w tej samej dzielnicy znajdziemy również ulicę Antoniego Gałeckiego, innej przedwojennej legendy piłkarskiego ŁKS-u. I on, podobnie jak Wawrzyniec Cyl, zarabiał na życie jako biuralista, bo w tym czasie piłkarze byli zdeklarowanymi amatorami, więc swoje sportowe pasje musieli godzić z ciężką pracą w urzędzie lub fabryce. Antoni Gałecki świetnie spisywał się i przy biurku, i na zielonej murawie. W 1936 roku zajął z reprezentacją czwarte miejsce na XI Letnich Igrzyskach Olimpijskich w Berlinie (to te w cieniu swastyki), a dwa lata później wziął udział w historycznym, bo premierowym występie Polaków w mistrzostwach świata.

Wawrzyniec Cyl

Przed wojną niewielu było w naszej lidze tak skutecznych defensorów, choć dziś wydawać się może, że te jego 167 cm wzrostu i 66 kg wagi, to na pozycji obrońcy warunki zgoła niepoważne. Nic jednak bardziej mylnego. Antoni Gałecki imponował szybkością, spokojem i umiejętnością ustawiania się na boisku, a że przepisy przekraczał rzadko, nawet w dobie absurdalnego z naszego punktu widzenia systemu gry (wtedy formacja defensywna składała się z dwóch zaledwie obrońców) często stanowił dla rywali zaporę nie do przejścia.

„Żelazny bek” z ŁKS-u zawodził rzadko, wystąpił we wszystkich meczach Polaków na wspomnianych turniejach, a kiedy w spotkaniu z Wielką Brytanią (IO 1936) popełnił opłakany w skutkach błąd, za co został zresztą po końcowym gwizdku arbitra „nagrodzony” przez dowcipnych kolegów pawim piórem (co prawdopodobnie miało wg ówczesnego zwyczaju zachęcić obrońcę do zachowania koncentracji we własnym polu karnym), bardzo szybko wziął się w garść, rehabilitując się za popełnione pomyłki dobrą postawą w kolejnych meczach.

Antoni Gałecki

Antoniego Gałeckiego nie zabrakło również w Strasburgu 5 czerwca 1938 roku, kiedy biało-czerwoni rozegrali z Brazylią w MŚ jeden z najbardziej dramatycznych pojedynków w historii polskiego futbolu. Sprawozdawca rozgłośni polskiego radia Michał Frank (opowiadamy nadal o czasach, kiedy nikt nad Wisłą nie marzył jeszcze o transmisjach telewizyjnych) tamtego wieczoru piał z zachwytu nie tylko nad strzelecką formą Ernesta Wilimowskiego, ale i nad interwencjami Antoniego Gałeckiego, który ze słynnym podówczas Leônidasem, jednym z najlepszych napastników świata, stoczył wiele zaciętych pojedynków. Tamtego dnia Polacy zdołali doprowadzić do dogrywki i chociaż koniec końców przegrali 5:6, do kraju wrócili z podniesionym czołem.

Warto przy tym dodać, że w kadrze polskiej reprezentacji na ten mundial znalazł się też Stanisław Baran – wówczas jeszcze osiemnastoletni napastnik Warszawianki, a kilkanaście lat później jeden z symboli słynnej drużyny „Rycerzy Wiosny”, która pod wodzą trenera Władysława Króla zdobyła krajowy puchar i pierwszy dla Łodzi mistrzowski tytuł.

Ten ostatni z wymienionych, najwybitniejszy z wybitnych Łódzkiego Klubu Sportowego, nie bez powodu nazywany przed laty „królem łódzkiego sportu” (kilka dni temu Władysław Król został patronem stadionu ŁKS przy al. Unii 2), nie zagrał nigdy w dużej piłkarskiej imprezie, ale jako hokeista reprezentował biało-czerwone barwy w IO 1936 w Garmisch-Partenkirchen oraz hokejowych mistrzostwach świata.

Dwa karne

Na kolejny występ ełkaesiaka w wielkim turnieju łodzianie czekali aż trzydzieści sześć lat. Udało się dopiero w 1974 roku, a duży udział zarówno w awansie Polaków na mundial w RFN, jak i zdobytym przez biało-czerwonych srebrnym medalu, bo taki przyznawano wówczas za zajęcie trzeciego miejsca, mieli zawodnicy ŁKS-u.

fot. PAP / Mirosław Bulzacki na Wembley

O występach w reprezentacji Polski wychowanka ŁKS-u Mirosława Bulzackiego oraz Jana Tomaszewskiego powiedziano dotąd już tyle, że z kronikarskiego obowiązku dodajmy do tego to jedynie, że pierwszy z wymienionych w trakcie eliminacji do turnieju wystąpił w obu meczach z Anglią (także na Wembley) oraz wygranym 3:0 pojedynku z Walią, z kolei w trakcie samej imprezy był rezerwowym, bo Kazimierz Górski postawił na młodego Władysława Żmudę.

fot. PAP / Interwencja Jana Tomaszewskiego podczas meczu na Wembley

Miejsca między słupkami bramki nie oddał natomiast Jan Tomaszewski. Popularny „Tomek”, jeden z ulubieńców kibiców ŁKS w latach 70., najpierw zatrzymał Anglię na Wembley (przy wydatnym udziale Mirosława Bulzackiego), a następnie okazał się jedną z największych gwiazd mistrzostw świata. Dodajmy, że golkiper trafił do ŁKS niewiele wcześniej i to z przypiętą łatką piłkarza niechcianego w Legii Warszawa. Kto więc wie, czy gdyby nie spotkał w al. Unii 2 trenerów Pawła Kowalskiego i Kazimierza Górskiego (to nie pomyłka, słynny „trener tysiąclecia” pracował wtedy w ŁKS jako tzw. trener-koordynator), miałby okazję obronić jako pierwszy bramkarz w dziejach dwa rzuty karne na mundialu. Ełkaesiak zatrzymał futbolówkę po uderzeniach z jedenastego metra Staffana Tappera w meczu ze Szwecją oraz Uliego Hoenessa w spotkaniu z RFN, co więcej dołożył do tych dwóch interwencji także wiele innych równie udanych.

ŁKS podał Tomaszewskiemu pomocną dłoń dwa lata wcześniej. Dzięki temu bramkarz rozwinął swój nieprzeciętny talent, zresztą właśnie tutaj wrócił do kadry narodowej (i to dosłownie, bo towarzyski mecz z USA, rozegrany jeszcze przed rozpoczęciem eliminacji do mistrzostw świata, odbył się na stadionie ŁKS-u), więc koniec końców łódzki klub miał niemały udział w tym, że futbolowi eksperci mogli się zastanawiać po mundialu, czy najlepszym bramkarzem świata jest Niemiec Sepp Maier, czy też może bramkarz ŁKS-u. Słynny Pelé stwierdził ponoć kiedyś, że to miano w 1974 roku należało się ełkaesiakowi.

Dziuba na medal

Cztery lata po sukcesie na niemieckich boiskach Polacy jechali do Argentyny po złoto, lecz zajęli „tylko” piąte miejsce (w międzyczasie Jan Tomaszewski zdobył z reprezentacją przyjęty w kraju z rozczarowaniem srebrny medal IO). W Argentynie selekcjoner Jacek Gmoch znalazł miejsce dla dwóch piłkarzy ŁKS-u, bo poza słynnym bramkarzem na liście powołanych znalazło się też nazwisko Bohdana Masztalera (wystąpił w spotkaniach z RFN, Meksykiem, Argentyną i Peru). Zabrakło natomiast niestety Stanisława Terleckiego, futbolowego artysty par excellence, rozbudzającego swoimi efektownymi dryblingami wyobraźnię nie tylko łódzkich kibiców.

Skrzydłowy ŁKS-u w ostatnim ligowym meczu przed mistrzostwami doznał poważnej kontuzji, z kolei cztery lata później nie znalazł się w kadrze reprezentacji na mundial w Hiszpanii wskutek „afery na Okęciu” i podobnie jak Władysław Król nigdy nie zagrał w dużej piłkarskiej imprezie. Na hiszpańskich mistrzostwach świata w reprezentacji nie było także Jana Tomaszewskiego, więc jedynym ełkasiakiem w kadrze został Marek Dziuba.

Wychowanek ŁKS-u, uważany za najwybitniejszego piłkarza spośród tych urodzonych w Łodzi, tamten mundial rozpoczął jako rezerwowy, ale w 26. minucie meczu z Peru (5:1) zastąpił Jana Jałochę. Miejsca w wyjściowej jedenastce nie oddał już do końca turnieju, a w nim biało-czerwoni wywalczyli przecież trzecie miejsce, w czym świetna postawa obrońcy ŁKS-u bardzo pomogła drużynie Antoniego Piechniczka. Nie bez powodu Zbigniew Boniek stwierdził kiedyś, że Marek Dziuba należał do największych ligowych twardzieli.

Wychowankowie na Euro

Szukając ełkaesiackich tropów na najważniejszych piłkarskich imprezach nie sposób nie wspomnieć o Lajosie Czeizlerze. Węgier szlifował trenerski fach w ŁKS-ie w latach 20. i 30., po wojnie z sukcesami prowadził m.in. AC Milan, IFK Norrköping i Benfikę Lizbona, z kolei w 1954 roku podczas mundialu w Szwajcarii był selekcjonerem reprezentacji Włoch (sic!).

Na ostatnim mundialu, czyli tym rozegranym w 2018 roku w Rosji, oglądaliśmy popisy Paulinho. Brazylijczyk w sezonie 2007/2008 rozegrał w barwach ŁKS-u 22 mecze, jakiś czas później trafił do Tottenhamu Hotspur, a w trakcie wspomnianych mistrzostw świata zdobył gola dla „Canarinhos” już jako pomocnik FC Barcelony. Paulinho jest więc jednym z dwóch piłkarzy, którzy trafiali do siatki na mundialu, a w swoim piłkarskim CV mają ełkaesiacki epizod. Na tej krótkiej liście znajduje się też nazwisko Kazimierza Deyny, bo przecież legenda Legii Warszawa i kapitan słynnej drużyny „Orłów Górskiego” zadebiutował w polskiej lidze w 1966 roku właśnie jako zawodnik ŁKS-u.

Dodajmy do tego, że w mistrzostwach Europy w piłce nożnej wystąpiło dwóch wychowanków ŁKS-u (Paweł Golański i Marek Saganowski podczas Euro w Austrii i Szwajcarii w 2008 roku), a oprócz wspomnianego duetu także kilku innych zawodników, którzy barwy łódzkiego klubu reprezentowali albo kilka lat przed, albo kilka lat po turnieju tej rangi (Wojciech Łobodziński, Paweł Brożek, Krzysztof Mączyński i Tomasz Jodłowiec). Ostatnim medalistą ważnej imprezy piłkarskiej z ŁKS-u jest natomiast Tomasz Wieszczycki, też wychowanek łódzkiego klubu, a przy okazji członek drużyny trenera Janusza Wójcika, która w 1992 roku w turnieju piłki nożnej IO w Barcelonie sięgnęła po srebrny medal.

Osobny wątek całej tej historii z ełkaesiakami na ważnych piłkarskich imprezach w roli głównej dotyczy futbolu juniorskiego, o czym opowiemy przy innej okazji, bo i tutaj łodzianie mają się czym pochwalić.


Autor: Remigiusz Piotrowski