Praca z najmłodszymi rocznikami to nie tylko przekazywanie im futbolowego abecadła. To także zaszczepianie w nich określonego stylu życia przy każdej nadarzającej się okazji. Chcemy, aby z tych dzieciaków wyrośli nie tylko dobrzy sportowcy, ale i porządni ludzie – mówi Jarosław Byczkowski, który wraz z Adamem Gołaszewskim w Akademii ŁKS odpowiada za zespoły U-10 i U-11.
Drużyna rocznika 2008 z Akademii ŁKS w miniony weekend wzięła udział w turnieju z okazji 100-lecia odzyskania niepodległości. Często jeździcie na różne turnieje, ale ten był chyba wyjątkowy z racji okoliczności, obsady i głównego patrona imprezy?
Zdecydowanie tak. To był zupełnie inny turniej – od samego początku do samego końca. Po pierwsze, przyjechał po nas z Warszawy autokar od organizatorów imprezy i pojechaliśmy na zawody już dzień wcześniej, zaraz po popołudniowym treningu. Chłopcy poczuli się wtedy jak mali profesjonaliści lub – jak kto woli – ligowcy pełną gębą. Dojechaliśmy do stolicy, tam mieliśmy nocleg w fajnym hotelu, i z samego rana przyjechał po nas znów autokar, aby zawieźć już bezpośrednio na obiekty Polonii, gdzie wyznaczono wszystkie mecze. Tam zjedliśmy śniadanie wspólnie z zawodnikami i trenerami pozostałych drużyn, które zostały zaproszone. O godzinie dziewiątej odbyło się uroczyste otwarcie, podczas którego każda z drużyn osobno wbiegała na murawę stadionu. I muszę przyznać, że to ŁKS zaprezentował się wtedy najlepiej, bo jako jedyni mieliśmy ze sobą flagę Polski, którą dostaliśmy w klubie w przeddzień wyjazdu w dziale marketingu. Jako jedyni machając biało-czerwonymi barwami uczciliśmy Święto Niepodległości, co bardzo spodobało się organizatorom turnieju. Jak sami przyznali, nie wpadli na to, aby każdy z kapitanów dostał na wejściu narodową flagę. Z widoczną z daleka flagą zostaliśmy ustawieni na środku boiska, a obok nas z jednej i z drugiej strony stanęły pozostałe drużyny. Wielkim przeżyciem było też wspólne odśpiewanie hymnu – aż mnie ciarki przeszły po plecach. Jeśli dodać do tego obecność radia i telewizji, to widać od razu, że byliśmy częścią unikatowego przedsięwzięcia.
Poziomem sportowym chłopcy dostosowali się do rangi wydarzenia?
Granie z takimi przeciwnikami jak Cracovia, Polonia Warszawa, Warta Poznań i Pogoń Lwów z pewnością był dużym przeżyciem dla naszych zawodników. Dla mnie był to bardzo wartościowy sprawdzian, jak wypadamy na tle drużyn z innych regionów kraju. I muszę przyznać, że piłkarsko naprawdę wyglądało to nieźle. Zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że rocznik 2008 trenujemy ze mną dopiero od półtora roku, a pozostałe ekipy grają ze sobą mniej więcej od pięciu lat. Zresztą wystarczy spojrzeć na nasz drugi rocznik, który grał w Warszawie, czyli 2010. On przegrał dopiero w finale z Wartą i to nieznacznie. Generalnie zatem wróciliśmy do Łodzi pełni pozytywnych wspomnień i dodatkowej motywacji do dalszej pracy. Nie dość, że udział w tej imprezie nie kosztował nas ani złotówki, to jeszcze wróciliśmy z torbami pełnymi rozmaitych nagród – od upominków patriotyczno-historycznych i gier planszowych po sprzęt sportowy. Do tego doszły jeszcze oczywiście puchary za zajęcie określonych miejsc i statuetki za indywidualne wyróżnienia.
W sobotę graliście turniej w Warszawie, w niedzielę mecz ligowy, a w poniedziałek jeszcze turniej halowy o Puchar Marszałka Województwa Łódzkiego. Trzeba przyznać, że nie tracicie czasu…
Tak się czasami ten kalendarz układa. Ale muszę podkreślić, że chłopcom turniej w Warszawie tak się podobał, że nawet nie narzekali po nim na zmęczenie. A przecież grali praktycznie przez cały dzień, bo rywalizacja odbywała się systemem każdy z każdym, a później były jeszcze mecze o poszczególne miejsca. Całkiem liczna widownia, włączone w trakcie turnieju jupitery i ta otoczka, o której mówiliśmy, powodowały jednak, że nogi same niosły chłopaków do gry. I było mi bardzo miło, kiedy we wtorek dostałem od organizatorów informację, że już czekają na nas w przyszłym roku. Poniedziałkowy turniej w Łodzi też stanowił bardzo ciekawe doświadczenie i wiem od rodziców, że chłopcy cały czas jeszcze opowiadają o tych występach, nawet myląc trochę czasami wydarzenia z obu imprez. Ale to tylko potwierdza, że warto było brać udział w tych turniejach…
Każdy dzień wolny od szkoły staracie się wykorzystywać na udział w turniejach bądź mecze kontrolne?
Tak. Nasz kalendarz zapełnia się już w tej chwili nawet na luty i marzec. Skończyliśmy właśnie sezon ligowy, ale będziemy normalnie trenować aż do 21 grudnia, a w międzyczasie planujemy gry kontrolne z zespołami z całej Polski. Chodzi o to, aby ci chłopcy jak najwięcej grali – i to z różnymi drużynami, a nie tylko tymi z naszego regionu. Spotkania z zespołami z naszego województwa też przynoszą dużo korzyści ze szkoleniowego punktu widzenia, ale jednak nie chcemy się ograniczać. Zależy nam na tym, aby w przyszłości nazwa żadnego z rywali nie robiła na tych zawodnikach wrażenia. Poza tym, granie z markowymi drużynami daje znakomity impuls do rozwoju i będzie procentować – tak w bliższej, jak i dalszej przyszłości. Chcemy grać dużo, ale ograniczamy przy tym zimowe występy w turniejach halowych, bo nie chodzi nam o same wyniki, ale o zbieranie doświadczenia. Do tego właśnie dążymy.
Zanim zajął się pan młodszymi rocznikami, pracował pan przy zespole rezerw i drużynie występującej w Centralnej Lidze Juniorów. Ciężko było się przestawić?
Faktycznie, początki nie były łatwe. Pracuję w klubie od 2004 roku i kiedy zaczynałem, to szkolenie rozpoczynało się na poziomie 11-, 12- i 13-latków. Pod tym względem wyprzedzała nas większość szkółek z regionu, w których proces szkoleniowy obejmował już dużo młodsze dzieciaki. Akademia ŁKS dopiero od niedawna robi nabory już wśród kilkulatków, bo widzimy, że im wcześniej chłopcy rozpoczynają zajęcia i sportową rywalizację – nie mylić z gonitwą za punktami ligowymi – tym lepszy jest tego efekt na boisku.
Moją pracę w ŁKS-ie rozpoczynałem od opieki nad rocznikiem 1996 i trenowałem ich przez siedem lat. Prawie do momentu uzyskania pełnoletniości przez tych chłopaków. Później trochę zostałem przy tych najstarszych chłopcach, między innymi przy drużynach występujących w CLJ-otce. Prowadziłem też rezerwy, z którymi zanotowałem dwa awanse: z B klasy do A klasy i potem z A klasy do okręgówki. W 2016 roku równocześnie zacząłem pracować z rocznikiem 2008 i był taki moment, że miałem codziennie zderzenie dwóch światów. Bo zupełnie inaczej trzeba było traktować dorosłych chłopaków oraz maluchów, które dopiero zaczynały swoją przygodę z futbolem – to było zupełnie inne słownictwo, inny program zajęć, a nawet inna gestykulacja. Musiałem to wszystko bardzo umiejętnie pogodzić, ale teraz mogę się już tylko skupić na pracy z młodszymi rocznikami i bynajmniej nie narzekam.
Co jest najtrudniejszego i co jest najpiękniejszego w pracy z dzieciakami na tym etapie?
W pracy z maluchami zdecydowanie najfajniejsze jest to, jak oni są pozytywnie nastawieni do treningu. Nigdy na nic nie narzekają i cały czas chcą ćwiczyć. Mówiąc inaczej, oni nie są jeszcze zmanierowani wielkim światem. Nie kalkulują, a jak przegrają, to nie kryją swoich uczuć i nie wstydzą się łez – te polały się nawet po półfinałowej porażce z PSV Łódź podczas poniedziałkowego turnieju o Puchar Marszałka. Rolą trenera jest wtedy umieć wytrzeć takie łzy, pochwalić, poklepać po ramieniu i podnieść na duchu. Trzeba umieć też trafić do świadomości tych chłopaków – że przy systematycznej pracy efekty ich starań wcześniej czy później nadejdą.
Na ile w tym wieku można już oszacować potencjał piłkarski danego zawodnika?
Trenerzy, którzy siedzą w tym zawodzie już kilka lat, potrafią ocenić to bardzo szybko. Przede wszystkim należy jednak patrzeć na zaangażowanie i aktywność. Jeśli przychodzi taki 5- czy 6-latek, to on jeszcze nie umie grać w piłkę. Od tego, żeby go nauczyć, jesteśmy my. Ale przy naborach zwracamy szczególną uwagę właśnie na aktywność i na umiejętność słuchania trenera. Oczywiście zdarzają się też perełki, które przychodzą i od razu już coś potrafią.
Z pana dotychczasowych podopiecznych komu udało się dotąd najmocniej zaistnieć w świecie piłki?
Nie ukrywam, że bardzo mocno trzymam kciuki za Janka Sobocińskiego. Przez około trzy lata prowadziłem rocznik 1999, więc doskonale znam możliwości „Soboty”. Ale nie zapominajmy, że z tej grupy są jeszcze Mikołaj Maschera czy Oskar Koprowski, którzy znajdują się w szerokiej kadrze pierwszego zespołu. Wierzę, że oni także z czasem przebiją się bliżej wyjściowej jedenastki. To bardzo ambitni chłopcy i wszystko tak naprawdę zależy od nich. Jeśli dalej będą się dobrze prowadzić, zdrowo odżywiać i mieć to szczęście, że kontuzje będą ich omijać, to powinno być o nich jeszcze głośno.
A dużo było takich zawodników, których widział pan na szczycie, ale oni nigdy się o niego nawet nie otarli?
Niestety tak. Nie będę teraz podawał nazwisk, bo to już nic nie zmieni, ale do tej pory żałuję, że tamci chłopcy nie potrafili odpowiednio pokierować swoim życiem. Nie oparli się różnym pokusom, które wiążą się z byciem zawodnikiem takiego klubu, jakim jest ŁKS Łódź. W niektórych przypadkach zabrakło też niezbędnej pomocy rodziców. Nie każdy utalentowany gracz jest gotowy emocjonalnie na to, aby zmagać się z presją, która wiąże się z profesjonalnym uprawianiem sportu. I często za namową kolegów czy koleżanek sięgają po alkohol, narkotyki czy dopalacze. Zapominając jednocześnie, że bardzo szybko mogą stracić dar, który dostali od Boga. Szybko wtedy pojawiają się problemy w szkole i kłopoty z frekwencją na treningach. A co dzieje się dalej, to już łatwo każdy może sobie wyobrazić…
Na etapie 10- i 11-latka szczególnie dużo zależy do rodziców, bo bez ich zaangażowania czasowego młodzi zawodnicy często nie są w stanie dotrzeć na zajęcia. Ale chyba jest bardzo cienka linia między dawaniem odpowiedniego wsparcia a nakładaniem nadmiernej presji lub odwrotnie – zagłaskaniem zdolnego dziecka?
To prawda. Na szczęście mamy w klubie taką fajną politykę, że wszyscy – począwszy od prezesa, przez dyrektora sportowego, po trenerów – chcemy umiejętnie tłumaczyć rodzicom, aby nam pomagali w pracy zamiast przeszkadzać. Dzięki specjalnej aplikacji rodzice nie muszą do nas pisać czy wydzwaniać, bo wszystkie ważne informacje dostają właśnie za jej pośrednictwem. Rodziców z młodszych roczników nauczyliśmy też już, żeby wszystkie dzieci docierały na zbiórki na pół godziny przed rozpoczęciem treningu, a nie w ostatniej chwili. Bo te pół godziny stanowi de facto czas swoistej odprawy – omawiamy wtedy, co będziemy robić na treningu, dlaczego będziemy to robić itd. Wiadomo, że żyjemy w dużym mieście, gdzie z powodu korków łatwo o spóźnienie, ale o każdym takim przypadku chcemy być zawczasu poinformowani. Tym samym prosimy o wzajemny szacunek, bo my zawsze jesteśmy do każdych zajęć przygotowani perfekcyjnie. A informacja o każdej nieobecności czy spóźnieniu jest dla nas bardzo cenna, gdyż zajęcia każdorazowo szykowane są pod konkretną liczbę zawodników.
Jeśli chodzi o samo wywieranie presji na dzieciach przez rodziców, to też wiemy, co tym rodzicom mówić. Powtarzamy im, żeby nie krzyczeli na swoje pociechy. Żeby nie gadali i nie pouczali ich w trakcie meczu czy treningu. Kibicować kulturalnie oczywiście jak najbardziej mogą, ale od przekazywania wszelkich uwag jesteśmy tylko my – trenerzy. Pod tym względem sytuacja w rocznikach 2008-10 wygląda już u nas niemal wzorowo. Mam nadzieję, że nasze zasady szybko zrozumieją także rodzice dzieci z roczników 2011 i 2012, które niedawno przeszły nabór do Akademii ŁKS.
Jak na komfort pracy wpływa posiadanie takiej bazy treningowej, jaka już jest przy ulicy Minerskiej?
Kiedy zaczynałem pracę w ŁKS-ie, treningi grup młodzieżowych odbywały się jeszcze na trawiastych boiskach przy Alei Unii. Potem powstała Atlas Arena i nasza baza skurczyła się do zaledwie jednej płyty i to sztucznej. Jakoś sobie jednak musieliśmy radzić, a zimą po prostu – w kilka roczników jednocześnie – trenowaliśmy na hali pod starą trybuną. Do dziś pamiętam te wiadra, które stały w różnych miejscach, gdzie przeciekał sufit. To była naprawdę niezła szkoła charakteru, o czym zresztą niedawno wspominał w jednym z wywiadów Janek Sobociński.
Teraz nasze zaplecze treningowe zmieniło się diametralnie. Nie przesadzę, gdy powiem, że jak na polskie warunki, to nasza baza jest już wzorowo. A będzie jeszcze lepsza. Skoro młodzieżowa kadra przyjeżdża do nas ćwiczyć przed meczami, to znaczy, że obiekt ŁKS-u jest obiektem na najwyższym poziomie w skali kraju. Moi obecni podopieczni dawne realia znają tylko z opowieści, ale mam nadzieję, że docenią ten komfort, w jakim mogą teraz trenować. Nigdy nie zapomnę okresu budowy ośrodka przy ulicy Minerskiej, gdy przez pewien czas trenowaliśmy tylko na jednej sztucznej murawie i żeby się do niej dostać, musieliśmy przejść przez kałuże i błoto po kostki. Teraz mówię o tym nawet z pewnym sentymentem, ale cieszę się, że te ciężkie czasy mamy już za sobą. Teraz wreszcie jest już u nas Europa. Do tego stopnia, że dzieciaki już świetnie wiedzą, że trening nie kończy się wraz z zejściem z murawy, a dopiero po wzięciu prysznica, przebraniu się w strój cywilny i przybiciu piątek z kolegami oraz trenerami w trakcie wychodzenia z szatni.
A propos stroju… Jednakowe koszulki w trakcie każdego treningu też kiedyś nie były standardem.
Tak, kiedyś panowała w tej kwestii tzw. wolna amerykanka. A teraz jest już obowiązek jednolitego ubioru. Każdy zawodnik musi mieć na zajęciach jednakowy sprzęt, zgodnie z podaną wcześniej rozpiską. Chłopcy mają w tej chwili już tyle kompletów treningowych, że na każdy dzień tygodnia mogą być ubrani inaczej. Dzięki temu rodzice mają też czas, aby na koniec tygodnia wrzucić cały sprzęt do prania i wysuszyć go przed rozpoczęciem nowego tygodnia. Nie ma już zatem tłumaczenia, że ktoś przyszedł w innej koszulce, bo tylko taką miał akurat czystą. Profesjonalizm klubu objawia się również w tym, że w ośrodku treningowym jest specjalna sala do robienia analiz – w tym także wideo. Nic nie jest zostawione przypadkowi, każdy detal jest dopracowany. Dlatego posiadanie takiej bazy musi niebawem zaprocentować. Zresztą już procentuje – wystarczy spojrzeć, jak fajnie grają już najmłodsze roczniki, które od samego początku są objęte obowiązującym obecnie w akademii programem szkoleniowym.
Na ile kadry tych młodszych roczników już jest ustabilizowane, a na ile one się jeszcze zmieniają, bo np. chłopcy tracą zainteresowanie piłką nożną i wolą się poświęcić innym zainteresowaniom?
W roczniku 2008 początkowo było około 30 chłopców, w tym także kilku z roczników 2009 i 2010, którzy później – w miarę tworzenia kolejnych grup wiekowych – przeszli do swoich „nominalnych” drużyn. Cały czas trwa ponadto selekcja naturalna, bo część chłopców w pewnym momencie zdaje sobie sprawę z tego, że zaczyna odstawać od reszty – i wtedy albo przenosi się do innych klubów, albo całkowicie rezygnuje z uprawiania piłki nożnej. Oprócz tego, że jestem trenerem, jestem także nauczycielem w szkole i ciężko jest mi mówić wprost dzieciakom, że się nie nadają.
Po każdej rundzie daję jednak chłopcom i ich rodzicom wyraźny komunikat, co jest szczególnie do poprawienia w kolejnych miesiącach. W meczach kontrolnych grają u mnie wszyscy, ale w lidze i turniejach mogę już wystawić limitowaną liczbę zawodników. Wszyscy są stale monitorowani i zwykle ci najsłabsi sami zaczynają się orientować, że nie są w stanie pomóc drużynie na boisku i że nadeszła pora rozstania. Bardzo szanuję takie podejście i razem z klubem staram się pokierować takim chłopcem, jeśli chce dalej grać w piłkę. Bo nie oszukujmy się – w tym wieku przede wszystkim chodzi o frajdę z grania: o to, żeby każdy chłopiec z uśmiechem kończył trening i nie mógł doczekać się kolejnego.
Oczywiście zawsze znajdą się tacy rodzice, którzy będą uważali, że ich dziecko jest najlepsze i to trener się na nie uwziął. Ale faktem jest, iż z wieloma już chłopcami rozstaliśmy się też właśnie na takich przyjacielskich i zdroworozsądkowych zasadach. I oni wiedzą, że jeśli wystrzelą w jakimś momencie, to zawsze mają drogę powrotną na ŁKS otwartą. A kontakt z nimi mamy regularny, choćby przy okazji rozgrywanych meczów i turniejów. Uważnie ich wówczas obserwuję. Zawsze wtedy przybijemy też z uśmiechem piątkę i zamienimy kilka słów. I tak to chyba powinno wyglądać.
Czy chłopcy bardzo przeżywają mecze i wyniki pierwszego zespołu?
Bardzo. Szczególnie jeśli mają przyjemność wyprowadzenia piłkarzy na murawę przed meczami ligowymi. Żyją tym i opowiadają – kto kogo trzymał za rękę – jeszcze przez kilka kolejnych treningów. Zawodnicy pierwszej drużyny są już piłkarskimi autorytetami dla tych chłopców. Duże emocje panują też zawsze na sektorze rodzinnym, gdzie zazwyczaj siadają najmłodsze roczniki. Chłopcy doskonale znają przyśpiewki i nie szczędzą gardeł. Śpiewają je jednak nie tylko podczas meczów seniorów, ale też po swoich wygranych spotkaniach czy nawet w drodze na nie – aby złapać odpowiedni nastrój. W ten sposób dodatkowo rozwijają się u nich ełkaesiackie wartości i przywiązanie do klubowych barw. W czasie wyjazdów zdarza mi się natomiast budzić chłopców piosenkami ze stadionu, oczywiście tylko tymi kulturalnymi, które mam w telefonie i które ustawiam jako alarm. Bo chłopcy na wyjazdy klubowe nie zabierają swoich telefonów…
…ale jak to?
No normalnie. Po prostu nie pozwalamy brać chłopcom telefonów na obozy sportowe. Żyjemy w fajnych, ale jednocześnie okrutnych czasach, w których dzieci i młodzież spędzają mnóstwo wolnych chwil w wirtualnej rzeczywistości. A my chcemy, aby zawodnicy Akademii ŁKS żyli w realnym świecie. I proszę mi wierzyć, życie bez smartfona w ręku w przypadku naszych podopiecznych naprawdę jest możliwe.
Każdy z trenerów ma telefony kontaktowe do wszystkich rodziców. I odwrotnie – każdy z rodziców ma namiary do trenerów, którzy opiekują się daną grupą. Zatem, odpukać, jeśli coś się dzieje poważnego, nie ma najmniejszych problemów z komunikacją. Chcemy natomiast uniknąć takiego zwykłego rozczulania się nad sobą w słuchawce przy okazji rozmowy z rodzicami. Wiadomo, że czasem każdego dopadnie tęsknota za domem czy jakiś drobny ból nogi, ale to jeszcze nie powód, aby od razu obwieszczać o tym rodzicom i wzbudzać ich niepokój.
Wychodzę z założenia, że w trakcie wyjazdów dzieci przede wszystkim muszą skupić się na rywalizacji i na treningu. Większość z nich nie posiada jeszcze wprawdzie swojego Facebooka, Twittera czy Instagrama, ale wystarczy, że mają gry doinstalowane w telefonach, które zabierają im mnóstwo czasu i zaprzątają ich uwagę. Nam zależy, aby w trakcie wolnej chwili porozmawiali z kolegą z pokoju albo pograli z nim w jakąś tradycyjną grę: warcaby, chińczyka czy państwa-miasta. Niektórzy dopiero przy nas poznają różne gry planszowe… Dlatego, jeśli ktoś myśli, że trenerzy na obozach skupiają się tylko na treningu, to jest w dużym błędzie. Naszym celem jest zbudowanie prawdziwej drużyny opartej o prawdziwe więzy, a nie e-więzy. A jaki jest jeszcze tego efekt? Że rodzice później nam często dziękują za chwile wytchnienia i za to, że stęsknione dziecko po powrocie do domu bardziej szanuje tych rodziców.
Czy na tym etapie wprowadzacie też już zagadnienia związane z podstawami zdrowej diety?
Jak najbardziej. Zwłaszcza właśnie podczas wyjazdów, kiedy mamy okazję dłużej porozmawiać z chłopcami. Wtedy nie tylko zachęcamy ich do zdrowego jedzenia, ale i przestrzegamy przed zgubnym wpływem używek. Niestety, zadania nie ułatwiają nam piłkarze ze światowego topu, którzy są ich idolami, a którzy reklamują chipsy czy napoje o olbrzymiej zawartości cukru. Jako trenerzy jesteśmy wtedy w trudnej sytuacji, ale muszę podkreślić, że w Akademii ŁKS pracujemy z mądrymi zawodnikami. I z zadowoleniem obserwuję ich podejście do uprawiania sportu.
To samo dotyczy też nauki. Mamy już połowę listopada i jest to czas, kiedy sprawdzamy oceny naszych podopiecznych. Jeśli pojawiają się problemy, od razu reagujemy, aby uniknąć potem nerwowych chwil na koniec semestru. I podkreślamy, że na ich etapie nauka jest ważniejsza od futbolu. Jako trener wolę o tym pierwszy powiedzieć i uprzedzić ruch rodziców. Chłopcy wiedzą, że jeśli nie będą się wystarczająco przykładać do lekcji w szkole, to zostaną „zawieszeni” na tydzień czy dwa, żeby poprawić oceny. Edukacja młodych sportowców jest bardzo ważna i stąd też między innymi współpraca Akademii ŁKS oraz Szkoły Gortata. Nie ma innej drogi, jeśli chcemy wychować kolejnych reprezentantów Polski…