Akademia

Jest tylko jedna droga: szkolenie, szkolenie i jeszcze raz szkolenie

07.11.2018

07.11.2018

Jest tylko jedna droga: szkolenie, szkolenie i jeszcze raz szkolenie

Każdy zawodnik z mniejszego klubu i z mniejszej miejscowości marzy o tym, aby kiedyś zagrać w drużynie, którą znają wszyscy. Z trenerami jest podobnie i dlatego bardzo cieszymy się, że nasza praca w Zduńskiej Woli została zauważona przez kierownictwo Łódzkiego Klubu Sportowego. W Łodzi mamy warunki do pracy, o jakich niedawno mogliśmy tylko marzyć. Chcielibyśmy, aby nasz przykład stanowił inspirację dla innych trenerów, że warto cały czas się rozwijać i być na bieżąco ze szkoleniowymi trendami – mówią Romuald Solarek i Marcin Matysiak, trenerzy drużyn do lat 14 i do lat 15 w Akademii ŁKS.

Jaka była Wasza pierwsza reakcja na ofertę pracy w Łódzkim Klubie Sportowym?

MM: Najpierw zadzwonił do mnie dyrektor Przytuła i zaskoczył mnie swoim telefonem. Ale zrobiło mi się bardzo miło, że praca trenerska, którą wykonywaliśmy w swojej szkółce, została doceniona. To fajne uczucie, kiedy ktoś widzi twoje zaangażowanie i uważa, że warto nawiązać z tobą współpracę. Mówiąc w skrócie: to była bardzo przyjemna niespodzianka.

Długo zastanawialiście się propozycją ofertą z Akademii ŁKS?

RS: Musieliśmy wziąć pod uwagę całą logistykę tego, co robiliśmy wcześniej. Mieliśmy bowiem swoją szkółkę, która systematycznie się rozrastała. Sama propozycja była interesująca i chęć rozwoju w klubie z taką bazą, z takimi tradycjami i z takimi perspektywami wzięła górę.

Co zaskoczyło Was najbardziej po przenosinach do Akademii ŁKS?

MM: Dużego zaskoczenia nie było, bo podejmując decyzję o zmianie miejsca pracy, dokładnie przyjrzeliśmy się temu, jak wygląda praca z grupami młodzieżowymi w Łódzkim Klubie Sportowym – tak od strony organizacyjnej, jak i szkoleniowej. Zdawaliśmy sobie sprawę, że klub ma ambicję, aby Akademia ŁKS stała się topowym tego typu ośrodkiem nie tylko w skali regionu, ale i całego kraju.

RS: Bez wątpienia więcej zaskoczeń było w trakcie poznawania całego procesu działania klubu i akademii. Bazy treningowe podobne do tej, która jest przy ulicy Minerskiej, widzieliśmy dotąd jedynie na stażach w naprawdę dużych klubach. A teraz sami mamy przyjemność na niej pracować. Nikt nam teraz nie przeszkadza w treningach, a same zajęcia nie są uzależnione od różnego rodzaju czynników zewnętrznych, dotyczących dostępności boiska. Duże wrażenie zrobiła na nas też sama wizja rozwoju Akademii ŁKS. Od razu spodobało nam się to, że tutaj stawia się na pracę z  chłopakami, a nie na osiąganie wyników z poszczególnymi rocznikami. Na plus śmiało mogę też zapisać zaangażowanie zawodników w prowadzonych przez nas zespołach. Treningi mają dosyć dużą intensywność, ale nikt nie marudzi i wszyscy chcą pracować, żeby robić kolejne postępy.

MM: Nie sposób też nie wspomnieć o samej atmosferze, która tutaj panuje. Szybko zaaklimatyzowaliśmy się gronie pracowników Akademii ŁKS i fajnie dogadujemy się z innymi trenerami. Nie ma między nami żadnej rywalizacji, za to jest dużo konstruktywnych rozmów i wymiany doświadczeń. A takie wymiany poglądów bardzo scalają zespół trenerski. Widać, że nikt tu nie został zatrudniony przez przypadek i wszyscy zostali dobrani tak pod kątem odpowiedniego przygotowania merytorycznego, jak i charakteru. Ale co nas najbardziej przekonało do pracy w Akademii ŁKS, to właśnie ta wizja działania: po pierwsze szkolenie, po drugie – szkolenie, po trzecie – szkolenie. Wszystko pod kątem przydatności za parę lat do pierwszego zespołu. Żadnego doraźnego wyniku za wszelką ceną – znamy mnóstwo przypadków, gdy utalentowani chłopcy poddawani nieustannej presji od małego po prostu dawali sobie spokój z piłką w wieku 14-16 lat, bo już mieli dosyć…

Jak w kilku zdaniach możecie opisać prowadzone przez siebie roczniki?

MM: Obecnie prowadzimy drużyny 14- oraz 15-latków i trzeba tu oddzielić kwestię rozwoju piłkarskiego oraz emocjonalnego. Zespół do lat 15 stanowią zawodnicy w okresie dojrzewania i widać, że jest to taki okres przejściowy, w którym powoli oddziela się chłopców od mężczyzn. Zostają z nami ci, którzy wiążą swoją przyszłość z profesjonalnym futbolem. Wiadomo, że nie wszystkim się to uda, ale każdy z nich bardzo tego chce. Jeśli chodzi o podejście do treningu i meczów czy frekwencję, to nie możemy na naszych 15-latków powiedzieć złego słowa, bo wszyscy dają z siebie sto procent. Doszło też do nas kilku nowych chłopców i można ująć to tak, że ta grupa jest jeszcze cały czas w budowie. Widzimy jednak, że małymi krokami idziemy konsekwentnie do przodu i bardzo nas to cieszy.

A nie jest trochę tak, że właśnie te roczniki 14- i 15-latków są najtrudniejsze do prowadzenia ze względu na wspomniany okres dojrzewania?

RS: Można pokusić się o takie stwierdzenie. Naszej młodszej grupie też nie możemy bowiem zarzucić braku zaangażowania, ale z nimi zajęcia trzeba prowadzić jeszcze trochę inaczej, bo u 14-latków występują problemy z koncentracją. Dlatego w trakcie treningu zawsze musi być taki moment, kiedy te dzieciaki mogą się wyszaleć. Planując zajęcia, zawsze musimy brać to pod uwagę.

MM: W przypadku młodszej grupy trzeba też odnotować, że dla niej ten sezon jest wyjątkowy, bo pierwszy na dużym boisku i po jedenastu. A to ma ogromne znaczenie przy prowadzeniu treningu – i dla nas, i dla nich, bo muszą się odnaleźć w całkiem nowej piłkarskiej rzeczywistości. To dla nich etap przejściowy, który wymaga szczególnego spokoju i cierpliwości.

Jesteście przykładem na to, że ciężka praca w mniejszym ośrodku może zaowocować szansą zaistnienia w klubie sportowym ze 110-letnią tradycją. Jak się z tym czujecie?

RS: Doskonale zdajemy sobie sprawę, że wielu trenerów chciałoby móc podjąć pracę w Akademii ŁKS. Sami wiemy po sobie, że szkoleniowcy z mniejszych klubów i z mniejszych miast marzą o to, aby kiedyś swoje pomysły realizować w klubie z uznaną renomą. Mamy nadzieję, że nasz przykład stanie się swego rodzaju inspiracją dla innych trenerów, którzy szkolą utalentowaną młodzież.

Wspominaliście o nieustającej chęci samodoskonalenia. Gdzie zatem do tej pory między innymi odbywaliście staże?

RS: Od pewnego czasu część rzeczy robimy wspólnie, ale wcześniej sporo jeździliśmy edukować się osobno. Nie bez znaczenia jest także fakt, że od kilku lat Marcin jest trenerem kadry wojewódzkiej rocznika 2005 i jeździ na konsultacje kadry narodowej. Przykładowo, nie tak dawno zrobiłem uprawnienia trenerskie w zakresie Coerver Coachingu. Razem byliśmy na stażach choćby w Jagiellonii Białystok, Legii Warszawa czy Zagłębiu Lubin. Cały czas staramy się być jak najbliżej tego, co dzieje się ciekawego w szkoleniu młodzieży w naszym kraju. Ponadto, byłem też na kilku stażach zagranicznych – w tym w Norymberdze i Wolfsburgu. Prowadząc własną szkółkę, kiedy tylko mieliśmy jakieś luzy czasowe między rozgrywkami, wyjeżdżaliśmy podglądać inne akademie. Teraz, pracując w Akademii ŁKS, tego wolnego czasu mamy dużo mniej i zimą raczej nigdzie się nie wyrwiemy. Ale latem zdecydowanie będziemy chcieli odbyć przynajmniej jeden staż.

MM: Dla mnie osobiście najbardziej wartościowe okazało się uczestnictwo przy projektach Letniej i Zimowej Akademii Młodych Orłów. Przy LAMO i ZAMO pracowaliśmy z 80 najbardziej uzdolnionymi w danym momencie chłopcami z całej Polski i mieliśmy wtedy styczność z takimi trenerami jak Marcin Dorna, Stefan Majewski, Bartłomiej Zalewski czy Rafał Janas. Czas spędzany z nimi, merytoryczne dyskusje i analiza rozmaitych zagadnień stanowiły źródło bezcennych doświadczeń. Przy okazji miałem też honor zadebiutować jako asystent trenera Zalewskiego w meczu międzypaństwowym. To była dla mnie duża sprawa.

Po przyjściu do Akademii ŁKS nie zabraknie Wam motywacji do tego, aby dalej rozwijać swój warsztat trenerski?

MM: W ogóle nie ma takiej opcji. Niech nikt nie myśli, że praca w Łódzkim Klubie Sportowym to sufit naszych ambicji i teraz zacznie się już przysłowiowe odcinanie kuponów. Jeśli trener chce być coraz lepszy, to musi być na bieżąco z trendami szkoleniowymi – dużo rozmawiać z bardziej doświadczonymi kolegami po fachu i popierać to regularną obserwacją najlepszych. Żaden z nas nie ukrywa, że chce iść coraz wyżej w hierarchii trenerskiej i pogłębiać swoją wiedzę.

A jak w ogóle zaczęła się Wasza współpraca?

MM: Zaczęło się od tego, że Romek znał się z moimi rodzicami. Później tak się życie potoczyło, że on był trenerem, a ja jednym z jego podopiecznych na boisku. Dobrze się rozumieliśmy i mieliśmy podobne spojrzenie na futbol. A gdy kontuzja wymusiła na mnie zakończenie gry w piłkę w wieku 28 lat, na dobre postanowiłem poświęcić się pracy trenerskiej, którą zacząłem, gdy byłem jeszcze czynnym zawodnikiem. I tak od słowa do słowa powstał pomysł, aby otworzyć własną szkółkę, w której będzie sami o wszystkim decydować – bez oglądania się na osoby trzecie: prezesów, dyrektorów czy menedżerów klubu. Chcielibyśmy być niezależni i chcieliśmy wziąć całkowitą odpowiedzialność za swoje poczynania. To był 2011 rok, gdy wystartowaliśmy z naszym projektem.

Diament Zduńska Wola dalej istnieje?

RS: Szkoda było nam zaprzepaścić dorobek tych wszystkich lat, więc przekazaliśmy prowadzenie szkółki kilku zaufanym trenerom. Oni kontynuują naszą pracę, ale w razie potrzeby służymy im radą i konsultujemy różne pomysły.

Jakich macie trenerskich idoli? Czyja filozofia najbardziej do Was przemawia?

MM: Mnie najbliżej jest do Pepa Guardioli. Utrzymywanie się przy piłce, cały czas bycie w jej posiadaniu, duża kreatywność w grze i liczne akcje jeden na jeden – wszystkie te elementy są dla mnie bardzo ważne. Chciałbym, aby moje drużyny miały swój styl i grały w sposób zbliżony do drużyn, które prowadzi Guardiola. Każdy musi mieć własną wizję pracy i każdy powinien umieć też brać od różnych trenerów to, co mają najlepszego. W przypadku Jurgena Kloppa przykładowo mogą to być kwestie dotyczące relacji z drużyną i indywidualnego podejścia do każdego zawodnika, Jeszcze niedawno w kontekście Jose Mourinho mówiło się, że on również ma fantastyczne metody i piłkarze idą za nim w ogień. Diego Simeone to z kolei symbol tego, że każdemu zawodnikowi potrafi zaszczepić swój styl grania – obojętnie, czy jest to piłkarz kreatywny, czy raczej taki typowy walczak. Carlo Ancelotti to natomiast uosobienie spokoju na ławce trenerskiej. I długo można by tak jeszcze wymieniać…

RS: Generalnie nas też połączyło to, że wolimy tworzyć zespoły, które posiadają piłkę i które grają piłką. Też jestem zwolennikiem tego typu trenerów, którzy stawiają na to, że podejmować ryzyko i grać do przodu. Dlatego sam również najbardziej wzoruję się na Guardioli i jemu najmocniej kibicuję.

Na jakiej zasadzie odbywa się Wasza codzienna praca – klonów czy może przeciwieństw, które się uzupełniają?

RS: Podejście do prowadzenia treningu mamy raczej podobne. Dla obu roczników wspólnie układamy plany i dla obu wspólnie robimy wszelkie konspekty. Nie dzielimy się tak, że przez część zajęć jeden stoi z boku i tylko się przygląda, a potem następuje zmiana. Obaj jesteśmy tak samo aktywni podczas przeprowadzania kolejnych ćwiczeń.

Charaktery też macie podobne?

MM: Ja jestem chyba trochę bardziej impulsywny.

RS: Mnie z racji wieku znacznie mniej rzeczy potrafi wyprowadzić z równowagi. Dużo więcej zdarzeń widziałem, dużo więcej meczów przegrałem, więc siłą rzeczy na pewne sprawy patrzę już nieco inaczej. Z większym spokojem podchodzę do rozmaitych kwestii, choć wszystko ma oczywiście swoje granice.

MM: Co do samego treningu, to jesteśmy zwolennikami podejścia do zajęć na zasadzie maksymalnego skupienia. Czasem na koniec w szatni zastanawiam się nawet, czy nie przesadziłem z wymaganiami, bo zawsze chcę, aby wszystko wyszło perfekcyjnie. W trakcie meczów bardzo często wymieniamy z Romkiem uwagi i na bieżąco analizujemy to, co dzieje się na boisku. Przed spotkaniami natomiast nie brakuje sporów choćby odnośnie składu wyjściowego – ale wszystko odbywa się na zasadzie merytorycznej dyskusji, która prowadzi do tego, że jedna strona w końcu daje się przekonać drugiej do swoich argumentów. Nie ma tak, że ja wystawiam część jedenastki, a Romek resztę.

ŁKS może się już pochwalić trzema młodzieżowymi reprezentantami kraju – Jan Sobociński i Piotr Pyrdoł dostali niedawno powołania do kadry Polski do lat 20, a Adam Ratajczyk do kadry do lat 17. Czy w Waszych rocznikach też są chłopcy, którzy są w orbicie zainteresowań selekcjonerów i niebawem mogą otrzymać nominację na zgrupowanie drużyny narodowej w swojej kategorii wiekowej?

RS: Na kadrze narodowej jeszcze żaden z naszych chłopaków nie był. Po dwóch jeździ natomiast już regularnie na kadrę wojewódzką. Aczkolwiek w obu rocznikach mamy kilku zawodników, których stać na to, aby za jakiś czas trafić do kadry ogólnopolskiej. Jeśli dalej będą pracować z taką systematycznością i z takim pozytywnym zawzięciem, to jestem spokojny o ich przyszłość.

Często gościcie z podopiecznymi na meczach pierwszej drużyny?

MM: W tym sezonie na razie był z tym problem, bo prawie wszystkie mecze nam się pokrywały. Ale nie da się ukryć, że dobre wyniki pierwszego zespoły i tak stanowią naturalny motywator do pracy także dla grup juniorskich. Chłopaki rozmawiają dużo o pierwszoligowych meczach i mają świadomość tego, że na końcu ich drogi w Akademii ŁKS jest właśnie ta wisienka na torcie w postaci możliwości zaistnienia w markowym zespole seniorów. Każdy z tych zawodników ma swoje cele krótkofalowe, na których skupia się tu i teraz, ale ma też i cele długofalowe, wśród których jest właśnie debiut w pierwszym zespole ŁKS-u. I tak to właśnie powinno wyglądać. Nie wyobrażam sobie bowiem sytuacji, w której ktoś trafia do Akademii ŁKS i nie myśli o tym, żeby za kilka lat zagrać w seniorskiej drużynie na głównym boisku przy Alei Unii. To by oznaczało kompletny brak ambicji, która w sporcie jest czynnikiem wręcz niezbędnym.

Jak porównalibyście obecne zaplecze treningowe przy ulicy Minerskiej do tego, co widzieliście w klubach, które odwiedzaliście przy okazji różnych turniejów czy stażów?

MM: Chyba najlepszym komentarzem będą słowa Marcina Dorny, który niedawno przyjechał tutaj na trening jednej z juniorskich reprezentacji Polski. Ale macie tutaj Amerykę – powiedział. Bardzo chwalił to, co już jest, a gdy jeszcze usłyszał, że to nie koniec i będzie dodatkowo bursa, hotel i boisko pod balonem, to już w ogóle zrobił wielkie oczy.

RS: Wiadomo, że w zagranicznych klubach tych boisk bywa zwykle jeszcze więcej, ale w skali kraju to już teraz jest absolutny top. Idę o zakład, że wiele ekip z ekstraklasy z lekką zazdrością spogląda na zdjęcia bazy, którą dysponuje Akademia ŁKS.

Czy często dostajecie wiadomości o utalentowanych chłopakach z innych klubów, którym warto się przyjrzeć?

MM: Na pewno po naszym przejściu do Akademii ŁKS tych telefonów jest więcej niż kiedyś. Dzwonią nie tylko inni trenerzy, ale i rodzice, którzy widzą potencjał w swoich pociechach. Żadnego z tych sygnałów nie lekceważymy i każdy trop staramy się sprawdzić swoimi kanałami. Teraz zapewne, wraz ze zbliżającym się końcem rundy, tych telefonów będzie jeszcze więcej. Optymalnie, gdy takiego chłopca możemy zobaczyć nie tylko w treningu, ale i w jakimś meczu kontrolnym.

RS: Trochę już w tym środowisku siedzimy, więc zazwyczaj wiemy już mniej więcej, o kogo chodzi. Jeśli kogoś lepiej kojarzymy, to nie mamy oporów, aby takiego chłopaka zaprosić do nas na trening i przyjrzeć mu się u nas. Ale jeżeli sprawa dotyczy mniej nam znanej postaci, to najpierw staramy się takiego zawodnika zobaczyć w jego dotychczasowym otoczeniu. Żeby później nie było sytuacji, że ktoś przyjeżdża na zajęcia Akademii ŁKS i nie potrafi dobrze piłki uderzyć. To już nie jest miejsce dla anonimowych i przypadkowych osób, tu już wymaga się określonych umiejętności na samym wstępie.

A jak radzicie sobie z KOR-em, czyli Komitetem Oszalałych Rodziców?

MM: Od lat jesteśmy w tym względzie zwolennikami bardzo konkretnych zasad, które później pozwalają nam unikać wielu problemów. Jeśli zaczyna się dziać coś niepokojącego w tej kwestii, to od razu zwracamy uwagę rodzicom, a jeżeli to nie pomaga, to nie boimy się nawet podjąć decyzji o rezygnacji z danego zawodnika. Jak zawodnicy muszą umieć panować nad swoimi emocjami, tak samo muszą robić to rodzice. Innego wyjścia nie widzimy. Żeby nie zminimalizować ryzyko niezdrowych sytuacji, unikamy też spoufalania się z rodzicami zawodników. Dlatego w naszych zespołach nie ma miejsca na grille integracyjne z całymi rodzinami czy inne podobne historie. Zawsze staramy się trzymać pewien dystans. Nawet w Zduńskiej Woli, gdzie siłą rzeczy mamy więcej znajomych i do tego sporo krewnych, w klubie nigdy nie padało „wujku”, a tylko „trenerze”. I to samo dotyczyło rodziców, nawet jeśli prywatnie byli naszymi przyjaciółmi.

Niedługo przed Waszymi drużynami czas ładowania akumulatorów na cały 2019 rok. Aby jednak zrealizować wszystkie cele, sam trening piłkarski to już za mało. Do tego dochodzi kwestia diety, przygotowania mentalnego i jeszcze paru innych czynników. Wasi podopieczni są już świadomi tych dodatkowych wyzwań? Widać zmianę podejścia w porównaniu do wcześniejszych roczników?

RS: Młodzi zawodnicy są teraz dużo bardziej świadomi, co wynika w znacznej mierze z tego, że… trenerzy też są o wiele bardziej świadomi niż przed laty. Na naszym przykładzie mogę powiedzieć, że my już od dawna nie skupiamy się tylko na samym rozwoju piłkarskim naszych chłopaków. Bo dbamy też o szereg tych innych spraw, które mogą pomóc w osiąganiu sukcesów. Staramy się im pokazywać dobre wzorce żywieniowe, sposoby na odpowiednie nastawienie się psychiczne itd. Ale wiemy też, że my za nich całej tej pracy nie wykonamy i oni sami muszą zadbać we własnym zakresie o te elementy, jeżeli na poważnie myślą o tym, aby zaistnieć w wyczynowym futbolu. Oni muszą chcieć najbardziej wykonać całą pracę.

MM: Dla mnie szczególną ważną gałęzią sportu jest psychologia. Wszystko tak naprawdę zaczyna się w głowie, a dopiero kończy w nogach. Odpowiednie przygotowanie psychologiczne ma ogromny wpływ na to, jak dany zawodnik prezentuje się później w walce o konkretną stawkę. Dużo o tym rozmawiamy z chłopakami, chcemy ich uświadamiać i mamy nadzieję, że jak w tym przysłowiu – kropla będzie drążyć skałę.

Przed przyjściem do Akademii ŁKS interesowaliście się w ogóle losami klubu?

MM: Akurat jestem jedną z tych niewielu osób w Zduńskiej Woli, które mogą powiedzieć, że ŁKS-em interesują się od samego dzieciństwa. Na pierwszy taki ligowy mecz z prawdziwego zdarzenia tata zabrał mnie właśnie na ŁKS i ten klub potem już zawsze był mi bliższy. Jako chłopak, wraz z dwoma kolegami, jeździliśmy na mecze do Łodzi i to zwykle wiązało się z dodatkowymi emocjami, bo na pierwszej stacji szaliki musieliśmy trzymać schowane i dopiero w Pabianicach mogliśmy je spokojnie wyciągnąć na wierzch. To były jeszcze te czasy, kiedy zawodnikami ŁKS byli: Grzesiu Krysiak, Marek Chojnacki czy Mirosław Trzeciak. Później na mecze nie jeździłem już dopingować, a bardziej z myślą o trenerskiej analizie tego, co działo się na boisku. To były trochę inne emocje. Co nie zmienia faktu, że teraz możliwość pracy w Łódzkim Klubie Sportowym jest dla mnie super sprawą.