[galeria id=”7249″]
Amerykanie wysłali w kosmos sondę, pewien artysta dał życie animowanej legendzie XX wieku, Hłasko nadal kruszył socrealizm, a Łódź pomimo swych codziennych trosk oszalała z radości, czyli… rok 1958 w pigułce.
Październik ’58 obfitował w wiele ciekawych wydarzeń. Na jego początku, wówczas kiedy „Rycerze Wiosny” przygotowywali się do decydującej rozgrywki o tytuł, za Oceanem powstała słynna NASA. Początkowo składała się z kilkudziesięciu osób pracujących w zaledwie czterech laboratoriach, ale już 11 października rozpoczęła swoją pierwszą wielką misję polegającą na wystrzeleniu sondy Pioneer 1.
Tak misja sondy, jak i rozegrany dzień po jej wystrzeleniu mecz z Lechią, zakończyły się połowicznymi sukcesami. Pioneer 1 nie zdołał co prawda osiągnąć orbity okołoksiężycowej, ale zebrał w trakcie swojej podróży wiele ważnych danych naukowych. Ełkaesiacy z kolei tylko zremisowali w Gdańsku 2:2, ale pozostali w grze o mistrzostwo Polski.
Tydzień później na Long Island miało miejsce inne, jak pokaże daleka przyszłość, istotne wydarzenie, choć i tu początki przedsięwzięcia należałoby uznać z naszej perspektywy za bardziej niż skromne. Cieszące się złą sławą multidyscyplinarne laboratorium naukowe, które podejrzewano o przeprowadzanie złowieszczych eksperymentów, pragnąc ocieplić swój wizerunek zorganizowało dni otwarte. I to w ich ramach zaprezentowano grę komputerową autorstwa Williama Higinbothama „Tennis for Two”.
Symulacja tenisa stołowego, pięciocalowy wyświetlacz, rozgrywka uwzględniająca grawitację i prędkość wiatru… na to nie było mocnych. Amerykanie wprost oszaleli z zachwytu, ba, niektórzy uważają, że ta archaiczna produkcja dała początek branży gier wideo, wartej dzisiaj około stu miliardów dolarów.
Za Oceanem wyobraźnię rozbudziła więc niezwykła nowinka technologiczna, w Łodzi natomiast ludzie oszaleli z radości, bo ŁKS w tym samym mniej więcej czasie ograł Legię, a od mistrzowskiej korony dzielił go teraz jeden tylko krok.
Nie mniej ważna (choć mimo wszystko nie konotująca tak wysokich dochodów) jest data 23 października, bo właśnie wtedy belgijski ilustrator Pierre Culliford, znany jako Peyo, na łamach pewnej gazety dał życie… smerfom. Co ciekawe pojawiły się one tam gościnnie, bohaterem komiksu publikowanego w „Le Journal de Spirou” był bowiem „Johan i Sójka”, smerfy jednak spotkały się z tak ciepłym przyjęciem czytelników, że wkrótce artysta postanowił poświęcić im osobny tytuł.
Dzieci w Belgii z radością powitały więc sympatyczne niebieskie stworki, a trzy dni później i tysiąc dwieście kilometrów na wschód, mali i duzi z jeszcze większym entuzjazmem oczekiwali w centrum Łodzi na powrót z Zabrza swoich bohaterów, którzy dzięki bezbramkowemu remisowi z Górnikiem sięgnęli po pierwszy w historii klubu tytuł mistrza Polski.
Zresztą cały rok 1958 obfitował w ważne wydarzenia, co tyczy się chociażby polskiej kultury, wówczas przecież swą premierę miały tak ważne dla polskiej kinematografii obrazy jak „Popiół i diament” Wajdy, „Eroica” Munka, „Pętla” Hasa, czy „Ostatni dzień lata” Konwickiego, w którym zakochał się później sam Martin Scorsese (to ten od „Taksówkarza”, „Chłopców z ferajny” czy „Infiltracji”). To także w 1958 roku ówczesny symbol nonkonformizmu – Marek Hłasko, zwany polskim Jamesem Deanem, wydał powieść „Następny do raju” zekranizowaną jeszcze w tym samym roku przez Czesława Petelskiego. W stolicy odbył się pierwszy Festiwal Jazz Jamboree, a telewizja wyemitowała premierowy odcinek „Kabaretu Starszych Panów”.
Panujący dotąd w sztuce socrealizm, pod wpływem fermentu zasianego przez Hłaskę i jemu podobnych, zaczął chwiać się w posadach, ale zdeprawowany reżim komunistyczny wciąż miał się bardzo dobrze. W lutym odbyły się wybory do rad narodowych, w lipcu funkcjonariusze SB po uprzednim wyłamaniu bramy przeprowadzili rewizję Instytutu Prymasowskiego na Jasnej Górze (swoją drogą to właśnie w 1958 roku Karol Wojtyła został biskupem), a we wrześniu Gomułka próbując zjednać sobie masy grzmiał o „Tysiącu szkół na tysiąclecie państwa polskiego” i chyba głęboko wierzył w to, że jego tak zwana „narodowa odmiana komunizmu” przyniesie lepsze owoce niż to, co zaproponowano Polakom w okresie stalinowskim.
Okazało się, że ten lżejszy i pozornie pluralistyczny socjalizm (jak stwierdził historyk Norman Davies – pozostawiający miejsce na eksperymenty), koniec końców owoce przyniósł równie zgniłe, ale ważniejsza od faktów była nadal propaganda. Zamiast zatem rządów robotników wciąż mieliśmy rządy partii nad robotnikami, ci zaś musieli się zachwycać tak wiekopomnymi wydarzeniami, jak zorganizowanym w Warszawie w połowie maja pierwszym zjazdem Towarzystwa Przyjaźni Polsko-Chińskiej.
W dniu, w którym kibice z miasta włókniarzy wiwatowali na cześć Króla, Soporka i Jezierskiego, a „Dziennik Łódzki” gratulował na pierwszej stronie „Rycerzom Wiosny” zdobycia „upragnionego mistrzostwa Polski”, opinię publiczną próbowano więc poruszyć rozmowami przywódców PRL z ich moskiewskimi mocodawcami na Kremlu, uroczystym złożeniem wieńca przez Gomułkę i Cyrankiewicza przed mauzoleum na placu Czerwonym i czterdziestą rocznicą powstania Wszechzwiązkowego Leninowskiego Komunistycznego Związku Młodzieży.
W Łodzi natomiast odbyła się w Teatrze Powszechnym premiera sztuki „Pamiętnika Anny Frank”, mieszkańcy Księżego Młyna domagali się (i ponoć z powodzeniem) wybudowania kanalizacji, a kawalerowie skarżyli się na nowe porządki w miejskich pralniach, które wymuszały na nich obowiązek własnoręcznego przyszywania do każdej pary bielizny numerka (a przecież nie każdy dżentelmen potrafił szyć).
Gromy posypały się także na głowy budowniczych domu przy ulicy Przybyszewskiego, bo mieszkanie, owszem, może i nowe, może i ładne, ale rozkapryszeni lokatorzy podczas zebrania zażądali sprawnych kaloryferów, szczelnego dachu, a nawet, o zgrozo, równych parkietów!
Na szczęście w Łodzi był też sport (prawda, że zaprzężony do komunistycznego kieratu), była piłka nożna, był stadion przy al. Unii i był ŁKS. Wtenczas szczęśliwy, opromieniony glorią najlepszej drużyny w kraju, jednym słowem – mistrzowski, jednym słowem – królewski (bo i Król Władysław mocno na ten sukces zapracował).
W tych dniach nawet nieszczęśnicy, którym kapało na głowę, uśmiechali się nieco częściej niż zawsze.
🏆 Mistrzowie Europy z 1958 roku