Na wtorkowym meczu z Górnikiem Zabrze na trybunie po dłuższej przerwie pojawili się kibice, lecz nie mieli powodów do radości. W 32. kolejce piłkarze ŁKS-u przegrali na własnym boisku 1:3 z Górnikiem Zabrze i stracili tzw. matematyczne szanse na utrzymanie w PKO Ekstraklasie.
Trzy tygodnie temu, w pierwszej kolejce po wznowieniu rozgrywek, Górnik wywiózł z Łodzi komplet punktów. We wtorkowy wieczór podopieczni trenera Marcina Brosza też mieli na to apetyt, tym bardziej że po tymże wznowieniu rozgrywek jeszcze w lidze nie przegrali, kompletując w pięciu meczach aż jedenaście punktów.
ŁKS taką serią nie mógł się pochwalić i zapewne m.in. dlatego trener Wojciech Stawowy szukając optymalnego rozwiązania zdecydował się na roszady w defensywie, w której oprócz Jana Grzesika, Carlosa Morosa Gracia i Macieja Dąbrowskiego bliżej lewej linii boiska wystąpił także Jan Sobociński.
Trzeba przyznać, że ten pomysł początkowo nieźle się sprawdzał w fazie odbioru piłki, bo nawet jeśli łodzianie tracili futbolówkę w środku boiska (co niestety znów przytrafiło się nam nierzadko) jeden z trójki obrońców (lub Dragoljub Srnić) potrafił takie zagrożenie stłumić w zarodku, co więcej zarówno na swojej połowie, jak i na połowie rywala, zdołali zebrać ełkaesiacy kilka tzw. drugich piłek, wybijając z uderzenia nastawionego na grę z kontrataku przeciwnika.
Ten łódzko-zabrski klincz wpłynął na jakość widowiska, dość powiedzieć że pierwsze dwa strzały na bramkę zanotowaliśmy dopiero po upływie drugiego kwadransa – najpierw „zakręcić” z okolicy narożnika szesnastki próbował bez powodzenia Antonio Dominguez, chwilę później po solowej akcji lewym skrzydłem Ricardo Guima trafił w boczną siatkę.
Wydawało się, że po drugiej stronie Górnik ma jeszcze mniej do zaoferowania, a pierwsza połowa zakończy się bezbramkowym remisem, gdy zabrzanie przeprowadzili składną akcję w polu karnym łodzian, którą spuentował płaskim uderzeniem Stávros Vassilantonópoulos (0:1 – piłka odbiła się jeszcze od Carlosa Morosa Gracia). Chwilę później Antonio Dominguez odgryzł się niecelnym uderzeniem z dystansu i po tym sędzia zaprosił piłkarzy na przerwę.
Druga połowa rozpoczęła się dla nas tak, jak zakończyła pierwsza czyli fatalnie. W 55. minucie podopieczni trenera Wojciecha Stawowego stracili piłkę przed własnym polem karnym, co w starciach z Górnikiem w tym sezonie zawsze oznacza kłopoty. Do rzuconej za plecy łódzkich obrońców na mniej więcej dwunastym metrze piłki wystartowali Arkadiusz Malarz i Giórgos Giakoumákis. Po chwili ten drugi (w wyścigu do futbolówki minimalnie szybszy) padł na murawę, a Tomasz Musiał (który skorzystał tu z pomocy systemu VAR) wskazał na „wapno”.
Poznaliśmy pierwszego spadkowicza obecnego sezonu. Życzymy szybkiego powrotu, @LKS_Lodz! pic.twitter.com/TqcjUjiJyh
— PKO BP Ekstraklasa (@_Ekstraklasa_) June 23, 2020
Dalej było tylko gorzej. Z jedenastu metrów nie pomylił się Igor Angulo (0:2), co gorsza sto dwadzieścia sekund później Giórgos Giakoumákis dobił łodzian finalizując strzałem z powietrza akcję Jesúsa Jimeneza (0:3). Po stronie zabrzan znów więc były konkrety, bo takich klarownych okazji do zdobycia bramki łodzianie długo nie potrafili we wtorkowy wieczór stworzyć, choć w końcówce spotkania zdobyli honorowego gola. W 85. minucie po dośrodkowaniu Michała Trąbki z rzutu rożnego Martina Chudego ładnym strzałem głową pokonał Jan Sobociński a zanim piłka zatrzepotała w siatce futbolówkę dotknął jeszcze Stávros Vassilantonópoulos.
Zespół trenera Marcina Brosza drugi raz z rzędu zgarnął w al. Unii 2 komplet punktów i tym samym pozbawił nas tzw. matematycznych szans na utrzymanie w PKO Ekstraklasie. W przyszłym sezonie ŁKS zagra na zapleczu piłkarskiej elity.
32. kolejka PKO Ekstraklasy / ŁKS Łódź – Górnik Zabrze 1:3 (0:1)
Składy: