W 8. kolejce PKO BP Ekstraklasy piłkarze ŁKS-u przegrali 0:1 z Rakowem Częstochowa. Gola na wagę trzech punktów dla gospodarzy zdobył Janis Papanikolau. Łodzianie zrobili wiele, żeby osiągnąć lepszy wynik. Niestety, tym razem się nie udało.
ŁKS okazał się w sobotę godnym rywalem dla mistrza Polski, a punkty stracił m.in. wskutek chwili nieuwagi na początku meczu i braku skuteczności pod bramką rywala. Raków bardzo szybko, bo już w 8. minucie otworzył wynik sobotnich zawodów. Właśnie wtedy Marcin Cebula dośrodkował piłkę na siódmy metr, gdzie Janis Papanikolau wykorzystał nienajlepsze ustawienie naszej defensywy i pewnym strzałem głową pokonał Aleksandra Bobka.
Na odpowiedź ŁKS-u czekaliśmy blisko kwadrans. Ok. 20. minuty Engjell Hoti sprytnie przeskoczył piłkę, co umożliwiło Piotrowi Janczukowiczowi ruszenie na bramkę i zainicjować akcję, którą próbowali zwieńczyć najpierw Kay Tejan (jego strzał zablokował obrońca), a potem Piotr Głowacki (w tym przypadku dobrze interweniował Vladan Kovacević). Wcześniej, a i po tym ełkaesiacy ze zmiennym szczęściem radzili sobie z wysokim pressingiem podopiecznych trenera Dawida Szwargi, chociaż i sami na niewiele pozwalali rywalowi, więc graliśmy najwięcej w okolicach środka boiska.
W 29. minucie goście zaskoczyli mistrza Polski długim podaniem Kamila Dankowskiego, które zdołał przejąć Kay Tejan, wygrał pojedynek z Adnanem Kovaceviciem i dzięki temu stanął „oko w oko” z bramkarzem Rakowa. Tego ostatniego holenderski napastnik też zresztą zdołał minąć, lecz strzał z bardzo ostrego kąta okazał się niestety niecelny. Nie była to ostatnia szansa łodzian w pierwszej połowie, bo tuż przed przerwą nasi piłkarze egzekwowali serię rzutów rożnych i po jednym z nich (dośrodkował Piotr Głowacki) naciskany przez Marcina Flisa Fabian Piasecki o mały włos nie zaskoczył własnego bramkarza. Wcześniej kilkukrotnie zakotłowało się w naszej szesnastce, jednak także tutaj, wyjąwszy z tego oczywiście sytuację z początku spotkania, nie przyniosło to efektu.
Druga połowa rozpoczęła się od bomby Marcina Cebuli (tuż obok prawego słupka) oraz trzech naprawdę świetnych szans na wyrównanie dla ŁKS-u. Najpierw stanął przed taką Kay Tejan, który przechwycił piłkę, źle zagraną przez Vladana Kovacevicia, naciskany jednak przez bramkarza nie oddał czystego strzału; potem po dynamicznym rajdzie uderzał groźnie Bartosz Szeliga, a w 57. minucie znów przypomniał o sobie Holender i znów zabrakło mu niewiele – napastnik odważnie ruszył na bramkę Rakowa, minął zwodem obrońcę i gdyby nie świetna interwencja bośniackiego golkipera, cieszylibyśmy się z gola.
To był dobry fragment spotkania w wykonaniu ełkaesiaków (w międzyczasie na boisku pojawili się Pirulo i Dani Ramirez). Graliśmy szybciej, byliśmy dokładniejsi, podobać się mogły także zagrania na tzw. jeden kontakt, nierzadko na wolne pole, brakowało natomiast „kropki na i” w postaci finalizacji (jak po efektownej akcji Pirulo i kolejnym tego dnia strzale Piotra Głowackiego) lub odrobiny szczęścia (jak w 70. minucie, gdy po dośrodkowaniu i niefortunnej interwencji Adnana Kovacevicia futbolówka trafiła w słupek). Na tym nie koniec – w końcówce próbowali dwukrotnie jeszcze Marcin Flis (najpierw jego strzał z pola karnego zablokował obrońca, potem po jego uderzeniu bramkarza wyręczył na linii bramkowej Bogdan Racovițan) i Pirulo – jego pierwszy strzał obronił golkiper; drugi chybił celu.
ŁKS przegrał z Częstochowie 0:1, chociaż zasłużył na słowa uznania, zresztą dobrą postawę zespołu trenera Kazimierza Moskala podkreślali już chwilę po zakończeniu spotkania m.in. komentarzy Canal+ i w tej opinii zapewne nie są odosobnieni. W następnej kolejce rozgrywek PKO BP Ekstraklasy ełkaesiacy zmierzą się na stadionie Króla z Jagiellonią Białystok i bardzo liczą na Wasze wsparcie.
8. kolejka PKO BP Ekstraklasy / Raków Częstochowa – ŁKS Łódź 1:0 (1:0)
Składy: