Pamiętacie tamten mecz we mgle? Siedemnaście lat temu ŁKS po raz ostatni pokonał Wisłę Kraków. Oba gole dla ełkaesiaków zdobył wtedy Ensar Arifović, z którym kilkadziesiąt godzin przed hitem pierwszej ligi powspominaliśmy stare czasy.
Pod względem średniej goli na mecz w starciach z Wisłą Kraków, należysz chyba do klubowej czołówki ŁKS-u, bo zagrałeś w czterech meczach z Białą Gwiazdą i zdobyłeś trzy gole. Sięgasz czasami pamięcią do tamtych bramek?
Cieszę się, bo nawet sobie z tego nie zdawałem sprawy. W Krakowie zdobyłem ładną bramkę po fajnym lobie, ale szkoda, bo nic nam wtedy nie dała [Wisła wygrała 5:2 – przyp. wł.]. Wcześniej, u nas, było lepiej. Strzeliłem dwa gole i wygraliśmy z Wisłą Kraków 2:1.
Wtedy jako beniaminek pokonaliście wicemistrza Polski w słynnym meczu we mgle, właśnie po twoich golach. Z ręką na sumieniu, widziałeś w ogóle bramkę?
Coś tam widziałem [śmiech – przyp. wł.]. Napastnik wie, gdzie uderza. Wie też, czy piłka wpada do bramki, czy nie. W sumie dobrze pamiętam to spotkanie i muszę powiedzieć, że na boisku nie mieliśmy aż takich problemów z mgłą. Z poziomu murawy widoczność nie była zła. Oczywiście problem pojawiał się, gdy oglądałeś mecz z trybun lub w telewizji.
Lubiłeś mecze z faworytami. W sezonie 2006/2007 zdobyłeś dla ŁKS-u gole w meczach z Wisłą i Legią.
Wiecie jak to jest. Przyjeżdża mistrz Polski. Przyjeżdża wicemistrz Polski. Mecz ma wyjątkową oprawę. Telewizja, kibice, wszystko to tworzy wyjątkową atmosferę. Zresztą, na Legię i Wisłę nikogo nie trzeba było wtedy motywować. Ani mnie, ani moich kolegów.
Pojawiłeś się w Łodzi w 2006 roku i to były naprawdę udane dwa lata, które zresztą wielu kibiców wspomina do dziś. W czym tkwiła siła tej drużyny?
Zawsze będę powtarzał, że gdybyśmy zostali w tym składzie razem dłużej, można by było ugrać coś więcej. To była świetna ekipa, nie tylko zresztą na boisku, ale także poza nim. Klub miewał wtedy problemy finansowe, ale zawsze była super atmosfera, w dużej mierze także dzięki trenerowi Markowi Chojnackiemu, który bardzo o wszystko dbał.
A który z tych meczów, rozegrany w barwach ŁKS-u, wspominasz ze szczególnym sentymentem?
Na pewno wygrane spotkania z Wisłą Kraków, Legią Warszawa i Lechem Poznań sprawiły mi wiele frajdy. Ale gdybym miał wybrać jeden mecz, postawiłbym na wygrane 2:0 w 2008 roku derby z Widzewem. To, że wtedy pokonaliśmy lokalnego rywala i cała otoczka temu towarzysząca, było czymś naprawdę wyjątkowym. Dzięki temu przeżyłem jako zawodnik coś niesamowitego i chyba dlatego tak bardzo polubiłem ŁKS i tę część Łodzi.
Siedemnaście lat, bo tyle minęło od ostatniego zwycięstwa ŁKS-u nad Wisłą to w futbolu i dużo, i mało. Piłka nożna mocno się od tego czasu zmieniła?
Wszystko ostatnio poszło mocno do przodu. Przykłady można mnożyć. Wspomnę na przykład o tym, że kiedyś dzień po meczu, gdy mieliśmy rozruch, to nasz kapitan Zdzisław Leszczyński zamawiał dla wszystkich kiełbasę z pobliskiej knajpy. Dzisiaj by to nie przeszło, a dietetyk na widok piłkarza wcinającego po treningu coś podobnego złapałaby się za głowę. Z drugiej strony, uważam, że pod względem czysto piłkarskim byliśmy lepsi.
Nie możemy o to nie zapytać. Wydaje Ci się, że w najbliższy piątek łodzianie pokonają wreszcie Wisłę?
Nie wiedziałem nawet, że ŁKS nie wygrał z Wisłą od tamtego meczu we mgle. Śledzę rozgrywki ligi polskiej i oczywiście to, jak radzi sobie ŁKS. Nie ukrywam, że gdy do końca sezonu zostało tylko pięć meczów, a ŁKS prowadzi w tabeli, mocno się stresuję, bo bardzo chciałbym, żeby ten awans został już klepnięty. Jutro życzę ŁKS-owi dobrego meczu, a Bośniakowi, który tutaj nadal tu gra, żeby został bohaterem tego spotkania.