Aktualności

Jan Grzesik: Zawsze jestem wobec siebie bardzo krytyczny

25
17 / 11 / 2018

Patrząc na tabelę, nasz bilans w defensywie i indywidualne statystyki, mógłbym powiedzieć, że ostatnie miesiące były dla mnie całkiem udane i na tym zakończyć temat. Ale jestem świadomy tego, że ta runda mogła być jeszcze lepsza w moim wykonaniu – mówi Jan Grzesik, obrońca Łódzkiego Klubu Sportowego.

Za Wami kilka dni spokojnego treningu. Jak wygląda sytuacja kadrowa w zespole?

Na szczęście bez zmian. Wszyscy są zdrowi i wszyscy normalnie ćwiczą. Nie licząc oczywiście rehabilitującego się po kontuzji Michała Brudnickiego oraz naszych dwóch reprezentantów kraju do lat 20, którzy przebywają na zgrupowaniu kadry.

Jak mniej więcej wyglądał mikrocykl treningowy w tym tygodniu i czym różnił się od poprzednich, które kończyły się meczami ligowymi?

Był bardzo podobny. Zarówno obciążenia, jak i rozkład akcentów na poszczególne elementy były zbliżone do tego, co mieliśmy w minionych tygodniach. Dalej robimy swoje, a trenerzy pilnują, żeby nasza praca była możliwie efektywna. Oni najlepiej wiedzą, jakiego treningu najbardziej potrzebujemy w danym momencie.

W ten weekend mają się odbyć tzw. małe derby między rezerwami ŁKS-u i Widzewa. Rzadko się zdarza, aby spotkanie w „okręgówce” wywoływało tyle emocji. Wiemy, że kilku zawodników z kadry pierwszego zespołu na pewno zagra w tym meczu. Dużo rozmawialiście na jego temat w szatni?

Niekoniecznie. Myślę, że to spotkanie wywołuje większe emocje przede wszystkim u kibiców i dziennikarzy. Uważam, że sami zawodnicy powinni podchodzić do niego ze spokojem, tak jak do każdego innego. Bo cel też jest taki sam w innych meczach – wygrana i zdobycie trzech punktów. Dodatkowego smaczku rywalizacji rezerw dodaje fakt, że obie drużyny walczą o awans do IV ligi, ale mimo wszystko jestem za tym, aby najpierw skupić się na przygotowaniu mentalnym i swojej taktyce, a nie patrzeć przeciwko komu się gra. Wiadomo, że otoczka tego spotkania odbiega od innych występów drugiej drużyny, ale raczej nie będzie to miało wpływu na postawę składu, który desygnuje do gry trener Marcin Pogorzała.

Za tydzień na mecz 20. kolejki Fortuna 1 Ligi do Łodzi przyjeżdża Termalica. Pierwsza połowa sierpniowego meczu w Niecieczy była pierwszym zwiastunem tej dobrej formy, która nadeszła w ostatnich tygodniach. Jesteście w stanie rozegrać teraz co najmniej równie dobre zawody przez pełne 90 minut?

Zdecydowanie tak. Na początku sezonu mieliśmy momenty niezłej gry, ale brakowało nam ustabilizowania formy. Zwycięstwa przeplataliśmy wtedy porażkami i remisami. Poza tym, cały czas uczyliśmy się tej ligi. Teraz chyba już trochę w niej okrzepliśmy i dlatego teraz czeka nas zupełnie inny mecz. Termalica też zapewne zupełnie inaczej do nas podejdzie. O rywalach wówczas mówiło się na każdym kroku, że są spadkowiczami z ekstraklasy, a my byliśmy beniaminkiem z raptem dwoma  rozegranymi meczami na pierwszoligowym szczeblu. Teraz jednak z tabeli nic takiego nie wynika… 24 listopada wybiegniemy na boisko z myślą o tym, aby kontynuować naszą dobrą serię i wygrać po raz jedenasty w tym sezonie.

W pierwszym meczu z Termaliką byliście bardzo blisko wygranej – do szczęścia zabrakło wtedy dosłownie kilkudziesięciu sekund. Mimo to, punkt w Niecieczy dla beniaminka w meczu ze spadkowiczem z ekstraklasy był przyjęty jako spory sukces. Zdajecie sobie sprawę z tego, że teraz ewentualny remis będzie przyjęty z dużym niedosytem?

Zawsze przestrzegam przed takim podejściem i zakładaniem czegoś „z góry” – bo nigdy nie wiadomo, jak się dane spotkanie ułoży. Inaczej bowiem smakuje remis po meczu, w którym każdy celny strzał na bramkę rywala przychodzi z wielkim trudem, a inaczej, kiedy tych sytuacji miało się kilka czy nawet kilkanaście. O jednym mogę kibiców zapewnić: będziemy walczyć od pierwszej do ostatniej minuty, żeby odnieść kolejne zwycięstwo. Zwłaszcza że cały czas mamy w pamięci mecz z sierpnia i te dwa punkty, które uciekły nam w ostatniej dosłownie chwili. Wtedy bardzo mocno nas to zabolało i zamierzamy teraz powetować sobie tamtą stratę.

Myślisz, że Termalica, której wtedy wszyscy wróżyli jeszcze szybki powrót do ekstraklasy, mogła trochę w pierwszym meczu zlekceważyć ŁKS?

Nie nazwałbym tego zlekceważeniem.  Raczej określiłbym to jako jeszcze większe kłopoty z adaptacją do pierwszoligowych realiów. Oni wtedy też jeszcze uczyli się tej ligi, ale od tej drugiej strony. Myślę, że mimo wszystko łatwiej jest się przestawić na pierwszoligowe granie zespołowi z ligi niższej niż z wyższej. Mam wrażenie, że generalnie ta liga przytłoczyła trochę drużynę z Niecieczy. Szczególnie na samym początku rozgrywek Termalica nie mogła się odnaleźć po spadku z krajowej elity. Poza tym, ŁKS nie jest marką, do której ktokolwiek w Polsce podszedłby lekceważąco. Powiedziałbym, że jest dokładnie odwrotnie i że na spotkania z nami rywale mobilizują się jeszcze bardziej niż zwykle.

Patrząc na wyniki i styl gry, który zespół bardziej się zmienił przez te 3,5 miesiąca: ŁKS czy Termalica?

Termalica. Bo nasz styl pracy i styl gry pozostaje od początku sezonu taki sam. Nie zawsze wychodziło nam to, co sobie zakładaliśmy, ale generalnie cały czas od startu rozgrywek podążamy tą samą drogą. Tymczasem w Termalice w międzyczasie nastąpiła zmiana trenera, za którą poszły też inne zmiany. Dlatego w czasie spotkania rewanżowego z zespołem z Niecieczy musimy być szczególnie czujni, aby nie dać się czymś zaskoczyć.

Przez pierwszą część rundy powtarzaliście, że dopiero uczycie się pierwszej ligi. Teraz, po 18 rozegranych meczach, można już chyba o to zapytać: jaka jest ta pierwsza liga? I co Ciebie osobiście najbardziej w niej zaskoczyło?

Może nie rozpatrywałbym tego w kategorii zdziwienia, ale trzeba raz jeszcze podkreślić, że jest to szalenie wyrównana liga. A przez także bardzo nieobliczalna. Trudno w niej wskazywać faworytów i żaden zespół nie może sobie założyć, że w tej czy innej kolejce czeka go tzw. spacerek. Pierwsza część sezonu była niezmiernie interesująca i nie ma wątpliwości, że druga część też taka będzie.

A jaka to była dla Ciebie runda? Zagrałeś 15 meczów, z czego 14 w wyjściowym składzie. Dostałeś też trzy żółte kartki i nie strzeliłeś żadnego gola…

Odpowiem tak: zawsze jestem wobec siebie bardzo krytyczny i wymagam jeszcze więcej. Z jednej strony mogę być zadowolony, bo grałem częściej niż się spodziewałem po przyjściu z drugiej ligi, a z drugiej strony czuję spory niedosyt. Bo wiem, że mogłem dać zespołowi jeszcze więcej – zarówno w defensywie, jak i w ofensywie. Teraz nie ma co już jednak gdybać. Muszę dołożyć wszelkich starań, aby być jak najlepiej przygotowanym do ostatnich spotkań w tym roku, a potem przepracować dobrze zimę, żeby wyeliminować jak najwięcej mankamentów z mojej gry. Jestem typem perfekcjonisty, ale wiem, że w sporcie to jedyna dopuszczalna postawa, aby osiągnąć sukces.

Jako jeden z trzech ełkaesiaków – obok Artura Bogusza i Wojciecha Łuczaka – znalazłeś się w jedenastce rundy jesiennej według najwyższego wskaźnika InStat Index. Spodziewałeś się takiego dobrego wyniku? Jak w ogóle odbierasz takie zestawienia, które nie są poparte subiektywnymi odczuciami, a mnóstwem konkretnych danych?

Dla mnie InStat to narzędzie pracy. Jako zawodnik mogę dzięki niemu przeanalizować każde rozegrane spotkanie: wychwycić popełnione błędy,  a także dokładniej przyjrzeć się rozegranym akcjom – dośrodkowaniom, dryblingom czy podaniom. Wszelkie bardziej przekrojowe zestawienia traktuję jednak z dystansem. To samo dotyczy opinii różnych ekspertów, bo każdy ma własne spojrzenie na futbol i nie da się zadowolić wszystkich jednocześnie. Dla mnie najważniejsze jest to, co o mojej grze mówią trenerzy ze sztabu mojej drużyny. Bo to oni widzą mnie codziennie na treningach i oni nakreślają mi konkretne zadania taktyczne. Oczywiście bardzo jest mi miło, że pojawiłem się w podsumowaniu opartym o InStat, ale nie wolno mi się tym zbytnio ekscytować. Jak już wspomniałem, na wszelkie zestawienia typu „jedenastka kolejki”, które można znaleźć na łamach różnych tytułów, też patrzę z pewnym przymrużeniem oka. Bo zdarzały mi się już sytuacje, gdy po ewidentnie słabszym występie lądowałem w „zespole tygodnia”, a po naprawdę dobrym nie było nawet żadnej wzmianki na mój temat.

Na filmach z szatni widać, że coraz częściej to Ty także intonujesz przyśpiewki. Jak widać, szybko udzieliła się Ci się prawdziwie ełkaesiacka atmosfera?

No tak, czasem się nawet z siebie szyderczo śmieję, że jestem bardziej od robienia atmosfery niż od grania. Co nie zmienia faktu, że grałem już w paru klubach i wiem, jak istotna jest dobra atmosfera w drużynie. Jeśli jest ta charakterystyczna chemia w szatni pomiędzy zawodnikami, przekłada się też to później na lepszą grę. Bo wtedy nie ma mowy o wzajemnym obrażaniu się czy jakichkolwiek pretensjach. Czymś naturalnym staje się za to pójście „na oparach”, żeby zaasekurować kolegę w potrzebie. Dlatego uważam, że w każdej drużynie musi być kilka osób, które zadbają o dobry humor w szatni. Co ciekawe, początkowo sam nie byłem tego typu zawodnikiem. Niektórzy cechy przywódcze mają wrodzone, ale w moim przypadku tak nie było. Gdy zaczynałem seniorskie granie, w szatni byłem cichą, spokojną – wręcz skrytą – osobą. Niekiedy bałem się nawet odezwać. Dopiero z czasem wykształciły się u mnie takie przywódcze umiejętności. Na pewno dużo w tym względzie dało mi to, że w Siarce zrobiono mnie kapitanem drużyny. Z własnego doświadczenia mogę powiedzieć teraz, że noszenie opaski pozwala szybciej dojrzeć zawodnikowi. Od tamtej pory zwracam większą uwagę między innymi na to, żeby po wygranym meczu wszyscy w szatni byli uśmiechnięci. Jeśli zrobiliśmy dobry wynik, to dlaczego mamy się nim przez chwilę nie nacieszyć i nie pośpiewać? Wtedy z jeszcze większą energią wychodzi się następnego dnia na trening…



Sponsorzy główni

Sponsorzy

Partner strategiczny

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partner techniczny

Partner medyczny