Aktualności

Fenomen ŁKS-u to suma wielu czynników

29
20 / 11 / 2018

fot. Katarzyna Jarmoła

Każdy przedstawiony mecz w założeniu miał być pretekstem do opowiedzenia ważnej historii. Te historie z kolei składają się na dzieje piłkarskiej sekcji klubu. Obok tych wielkich czytelnik znajdzie więc te „mniejsze”, nieco dziś zapomniane spotkania. Nie mogło jednak być inaczej – mówi Remigiusz Piotrowski, stały współpracownik portali poświęconych najstarszemu klubowi sportowemu w Łodzi i autor książki na 110-lecie Łódzkiego Klubu Sportowego, która ukaże się w najbliższych dniach.

Jak w kilku zdaniach opisałbyś książkę, na którą od roku czekało całe ełkaesiackie środowisko?

Nie jest to praca naukowa. Nie jest to próba całościowego przedstawienia dziejów Łódzkiego Klubu Sportowego, to bowiem zadanie znakomicie spełniła monografia „100 lat ŁKS”. Ta moja skromna książka jest natomiast rodzajem quasi-reportażu historycznego. Ogniskuje uwagę wokół stu dziesięciu meczów piłkarzy ŁKS-u, te zaś z kolei są pretekstem do fragmentarycznego przyjrzenia się historii klubu.

Ile czasu zajęły Ci prace nad książką? Czy dużo osób pomogło Ci w zebraniu i przygotowaniu całego materiału?

Kilka lat, bo materiał wykorzystany w książce gromadziłem już wówczas, kiedy nie wiedziałem jeszcze, że coś podobnego będę w ogóle pisał. A tych, którzy poświęcili mi swój cenny czas było wielu. Pozwolę sobie wymienić ich z nazwiska przy innej okazji, bo zapewne tutaj kogoś bym pominął. W każdym razie wśród nich nie zabrakło ludzi związanych z klubem: byłych piłkarzy, łódzkich dziennikarzy i oczywiście kibiców.

Czym kierowałeś się wybierając mecze do opisania?

Każdy przedstawiony mecz w założeniu miał być pretekstem do opowiedzenia ważnej historii. Te historie z kolei składają się na dzieje piłkarskiej sekcji klubu. Obok tych wielkich czytelnik znajdzie więc te „mniejsze”, nieco dziś zapomniane spotkania. Nie mogło być inaczej. Historia fenomenu, któremu na imię ŁKS, nie jest przecież tylko ani pasmem sukcesów, ani też porażek. Jest sumą doświadczeń wielu pokoleń, imponujących zwycięstw, dojmujących rozczarowań, a niekiedy nawet przeciętnych meczów do tak zwanego zapomnienia.

Co sprawiło Ci najwięcej trudności w pracy nad książką?

To, aby nie była to hagiografia, a poza tym – selekcja materiału. Czytelnika nie interesuje przecież, które ze spotkań naszych piłkarzy Piotrowski uważa za najlepsze czy najciekawsze. Zdaję sobie sprawę, że ostateczny wybór wielu wyda się dyskusyjny, pozwolę sobie jednak powtórzyć – nie roszczę sobie prawa do decydowania o tym, które z tych wszystkich naszych meczów należałoby uznać za najważniejsze. Kluczem była tu przede wszystkim chęć przybliżenia jak największej liczby istotnych z wielu względów wątków, tak aby całość składała się na zajmujący szkic jednego z najważniejszych w polskim futbolu klubów.

Dla kogo została napisana ta książka?

Dla tych, bez których cała ta zabawa nigdy nie miałaby sensu. Książkę dedykuję wszystkim kibicom ŁKS-u i dlatego tak bardzo zależy mi na tym, aby na pewno trafiła właśnie do nich. Im przecież na niej zależało najbardziej – oni zaangażowali się w jej powstanie, oni w końcu oddali na nią głosy w Budżecie Obywatelskim Samorządu Województwa Łódzkiego. Mam nadzieję, że nie będzie z tym problemu, w innym razie cały ten projekt straci sens. Pracownicy z Urzędu Marszałkowskiego, z którymi miałem przyjemność zetknąć się w trakcie pracy nad książką, do projektu podeszli z dużym zaangażowaniem, z optymizmem i okazali się pomocni, więc wierzę głęboko w to, że nie zawiodą i w tym najważniejszym momencie.

Czy to jest lektura tylko dla sympatyków ŁKS-u, czy zainteresuje ona też fanów piłki z innych miast?

Jest napisana przez ełkaesiaka dla eł kaesiaków, więc powinna zainteresować przede wszystkim kibiców futbolu z naszego miasta i regionu. Otrzymałem już też jednak kilka wiadomości z Polski od kolekcjonerów, zatem zapewne i oni będą chcieli ją zdobyć.

Nie jest to Twoja pierwsza książka dotycząca ŁKS-u, ale z pewnością pierwsza tak poważna i obszerna – był lekki dreszczyk emocji, kiedy zabierałeś się do pracy? A może dopiero teraz zaczynasz odczuwać tremę, kiedy zaraz książka trafi do rąk kibiców?

Odczuwam i to całkiem niemałą. Czytelników nie interesuje, ile miesięcy czy nieprzespanych nocy należało poświęcić na stworzenie tej opowieści, bo interesować ich to przecież nie musi. Liczy się efekt. Ten poza tym, że w pewnej mierze subiektywny jest też mam nadzieję uczciwy i bardzo bym chciał, aby sprawił kibicom ŁKS-u radość.

Pasjonujesz się historią Polski I połowy XX wieku. Masz już na koncie kilka bardzo dobrze przyjętych książek historycznych: „Ślepy Maks. Historia łódzkiego Ala Capone” (PWN, 2014), „Literaci w przedwojennej Polsce. Pasje, nałogi, romanse” (PWN, 2014), „Rozkaz: Trzaskać! Zapomniane akcje polskiego podziemia” (PWN, 2015), „Artyści w okupowanej Polsce” (PWN, 2015). Liczysz, że po przeczytaniu książki o ŁKS-ie znajdą się tacy, którzy bliżej zainteresują się Twoimi wcześniejszymi publikacjami i sięgną po nie w nadchodzące długie zimowe wieczory?

Teraz zależy mi jedynie na tym, aby choć część kibiców ŁKS-u oraz tych, którzy interesują się tematem, spędziła z książką kilka przyjemnych wieczorów. I aby na końcu lektury nie żałowali poświęconego na nią czasu.

A sam prywatnie po jakie książki sięgasz chętniej: sportowe czy historyczne? A może jeszcze po jakieś inne?

Sięgam po publikacje sportowe, choć – jak na ironię losu – nie przepadam za nimi. Literatura historyczna to z kolei przyjemna, ale teraz już przede wszystkim praca. Na to, co cenię najbardziej, dziś już zwykle nie mam czasu.

Kogo zaliczasz do swoich ulubionych autorów?

Jest ich wielu. Thomas Mann, Jack London, Leopold Tyrmand. Uwielbiam tak zwaną polską klasykę, niemieckich i polskich romantyków, literackich „chuliganów” dwudziestolecia międzywojennego. Tak naprawdę w każdym stuleciu natrafiłem na kilku co najmniej autorów, których z różnych względów cenię. No i jest Marek Hłasko. Boże, ile ja bym dał, żeby pisać tak prawdziwie…

A skąd w ogóle u Ciebie wzięła się literacka pasja? Czy może już jako nastolatek pisałeś jakieś reportaże bądź inne formy?

Coś tam pisałem, ale na wartość tych pierwszych prób spuśćmy zasłonę milczenia. Literatura zawsze odgrywała ważną rolę w historii naszego kraju, więc ze względu na moje zainteresowania nie mogła mnie nie pochłonąć. Jeden z historyków stwierdził nawet kiedyś, że odgrywała ona u nas rolę politycznego surogatu, bo kiedy Polski nie było na mapach, bohaterowie książek często zastępowali przywódców, słowo zastępowało czyny, ba, był i tak czas, kiedy literatura zastępowała nawet samą politykę. Po drugie – literatura to estetyka i emocje. Tak naprawdę większych emocji od literatury czy historii dostarcza mi tylko jedno miejsce. I tym miejscem jest stadion ŁKS-u.

Od dawna współpracujesz z oficjalną stroną klubową, przygotowując m.in. zapowiedzi i relacje meczowe. Takie krótkie formy to dla Ciebie rodzaj odskoczni od pracy nad kolejnymi publikacjami dotyczącymi zagadnień historycznych?

Bardzo lubię to robić, poza tym zawsze najbardziej pociągały mnie gatunki publicystyczne, którymi w przeszłości raczyłem kibiców ŁKS-u chyba dość często, choć przyznaję, że ich styl nierzadko pozostawiał wiele do życzenia. Historia zawsze była dla mnie ważna z wielu względów, ale oczywiście najbardziej istotne jest to, co dziś. Mnie wbrew pozorom najbardziej interesuje aktualna forma piłkarzy ŁKS-u, ostatni mecz, następny mecz i cała tak zwana klubowa codzienność. Nie siedzę tylko z nosem w książkach.

Jak zatem oceniasz rundę jesienną w wykonaniu ŁKS-u i w ogóle cały rok 2018?

Po awansie na zaplecze ekstraklasy kamień spadł mi z serca, a chyba jeszcze bardziej cieszyłem się z tego, że w klubie traktuje się ten sukces nie jako cel sam w sobie, a jedynie mały kroczek do realizacji kolejnych. Jesień, zwłaszcza jej druga część? – Palce lizać. W tym naszym smutnym klubowym futbolu, opakowanym co prawda dość zgrabnie, ale summa summarum miernej jakości, tak widowiskowo grająca drużyna to skarb. Sen z powiek spędza mi jedynie kwestia stadionu, bo nie ukrywam, że jednym z moich największych marzeń jest wreszcie zająć miejsce na nowoczesnym, ukończonym obiekcie, na który jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli miasta po prostu zasługuje.

Mecze przy Alei Unii oglądasz z najwyższego możliwego poziomu – loży prasowej. Co czujesz, patrząc na murawę?

Mniej więcej to samo, co czułem przed wieloma laty, kiedy tata zabierał mnie na Galerę lub trybunę. Dziś lubię patrzeć na piłkę analitycznie i lubię słuchać ludzi, którzy tak do niej podchodzą, zresztą w tym jednym zgadzam się z pewnym ekspertem piłkarskim z naszego kraju, który często powtarza, że futbol jest dyskusją. Ale to wszystko dotyczy jedynie europejskich pucharów, zagranicznych lig, które lubię śledzić, czy na ten moment także polskiej ekstraklasy. Na ŁKS-ie zawsze chodzi o coś więcej. I cokolwiek na ten temat powiem, będzie ocierało się o banał.

Czy pamiętasz pierwszy mecz, który widziałeś przy Alei Unii?

To było spotkanie z Ruchem Chorzów rozegrane wiosną 1990 roku i zakończone naszym zwycięstwem 2:1. Tamten sześciolatek gotów był uwierzyć, że jeśli ełkaesiacy naprawdę się postarają, są w stanie ograć Ajax, Milan i Barcelonę. Czasami mu zazdroszczę.

Czy poza futbolem, historią i literaturą znajdujesz jeszcze czas na inne pasje? Jeśli tak – to jakie?

Moją największą pasją jest mój syn i oczywiście najbliższa rodzina. Na nikogo innego i na nic innego nie mam już czasu, bo i nic więcej do szczęścia mi nie potrzeba. Z tych rzeczy stricte materialnych brakuje mi natomiast już jedynie stadionu ŁKS-u.

Kiedy możemy spodziewać się Twojej kolejnej książki i o czym ona będzie?

Powiedzmy, że jestem przesądny i nigdy przed pojawieniem się książki na półce sklepowej nie lubię o tym mówić. Zdradzę na razie tyle tylko, że i ona być może zainteresuje część kibiców ŁKS-u.

A zgodzisz się z opinią, że Łódź – mimo stosunkowo krótkiej historii – to niemal niewyczerpana kopalnia inspiracji do pisania książek?

Nie może być inaczej, bo Łódź sama się opowiada. Tak jest zawsze, kiedy mamy do czynienia z czymś nieoczywistym, przekornym, czymś co zwykle wzbudza skrajne emocje, a kiedy dochodzi do tego przywiązanie, opowieść snuje się sama. Warto się w nią wsłuchiwać, bo Łódź zawsze miała coś ciekawego do powiedzenia.

Na koniec jeszcze jedna sprawa – czy masz już w głowie pomysł na książkę z okazji 120-lecia klubu? Czy może już wcześniej będziesz chciał napisać coś o najstarszym klubie sportowym działającym w Łodzi?

Mam nadzieję na coś, czym na pewno nie zajmę się osobiście, bo nie potrafiłbym zrobić tego dobrze. To zresztą zadanie nie dla popularyzatora historii a fachowców. Mianowicie, bardzo bym chciał, aby historycy i archiwiści „dokopali” się do dokumentów lub innych cennych materiałów źródłowych odsłaniających kulisy funkcjonowania klubu w jego początkowym okresie istnienia. Tam, a mam na myśli okres sprzed wybuchu pierwszej wojny światowej, wciąż czeka na odkrywców wiele ełkaesiackich tajemnic. Może więc komuś, na przykład za dziesięć lat, uda się je zgłębić, zrozumieć, a następnie opowiedzieć nam wszystkim…



Sponsorzy główni

Sponsorzy

Partner strategiczny

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partner techniczny

Partner medyczny