Aktualności

Czapki z głów. Górnik Zabrze – ŁKS 1:5

9
07 / 04 / 2020

fot. Władysław Soporek / Archiwum Jacka Bogusiaka

Fragment pochodzi z książki ” 110 meczów na 110-lecie Łódzkiego Klubu Sportowego” autorstwa Remigiusza Piotrowskiego, wydanej przez Urząd Marszałkowski w ramach Budżetu Obywatelskiego Województwa Łódzkiego na rok 2018.

Są takie mecze, które definiują klub. Nadają tożsamość. Stanowią swoistą cezurę a zarazem punkt odniesienia.

Meczem, który już na zawsze zdefiniował Łódzki Klub Sportowy stał się rozegrany w deszczową (a jakże!) niedzielę 7 kwietnia 1957 roku pojedynek z Górnikiem w Zabrzu, bo to właśnie w jego trakcie narodzili się „Rycerze Wiosny”.

Spotkanie elektryzowało całą sportową Polskę już wiele godzin przed pierwszym gwizdkiem. Prasa nazwała je szlagierem, czyli jak mawiano wówczas „meczem numer 1”, w nim to bowiem formę zabrskich bombardierów i kandydatów do mistrzowskiego tytułu miała sprawdzić nieobliczalna drużyna trenera Króla.

W Łodzi trwała mobilizacja. Cóż, że na ten sam dzień na stadionie ŁKS-u zaplanowano ciekawie zapowiadający się mecz juniorskich reprezentacji Polski i Turcji: – „Ja tam wolę pojechać do Zabrza. Mecz Górnik – ŁKS będzie bardziej atrakcyjny. Trzeba poza tym stworzyć naszych chłopcom odpowiedni doping, aby mogli odnieść zwycięstwo” – powiedział w rozmowie z dziennikarzem „Przeglądu Sportowego” jeden z łódzkich kibiców.

Na Śląsku niewiele sobie robiono z łódzkich aspiracji, Górnik marzył bowiem o pierwszym tytule i chociaż doceniano klasę rywala, nikt tu nie dopuszczał do siebie myśli o stracie punktów. – „Zagramy jeszcze lepiej niż w Warszawie” – zapewniało kierownictwo śląskiego klubu przypominając i o ostatnim sukcesie Górnika na stadionie Legii, i o sile swego „bombowego” – jak go wówczas nazywano – ataku. A jak było na boisku?

– „ŁKS dokonał w niedzielę w Zabrzu iście huzarskiej sztuki” – opatrzoną przez Jerzego Zmarzlika tytułem: „Panowie – kapelusze z głów! Tak grają Rycerze Wiosny”, tymi słowami rozpoczął relację redaktor Dutkowski.

Zanim jednak „Przegląd Sportowy” obwieścił czytelnikom na pierwszej stronie o „Wielkiej grze ŁKS-u w Zabrzu” trzeba było zdać jeden z najtrudniejszych egzaminów. ŁKS rozpoczął mecz w Zabrzu tak, jak zwykle je wówczas zaczynał, czyli od ataku, ale już w 30. minucie wydarzyło się coś, co w teorii powinno przechylić szalę zwycięstwa na stronę faworyta. Po dośrodkowaniu Pohla na pole karne gości błąd popełnił Szczurzyński, który nie opanował śliskiej piłki, ta zatańczyła przed linią bramkową, więc natychmiast w jej stronę popędzili Lentner i Wlazły. Piłkarze zwarli się ze sobą, futbolówka wturlała się do bramki ŁKS-u, a łódzki obrońca wskutek zderzenia z rywalem stracił na chwilę przytomność. Wlazły został zniesiony z boiska, a trzeba wiedzieć, że w Zabrzu trener Władysław Król nie miał do dyspozycji rezerwowych. Do końca meczu pozostawała więc godzina, ełkaesiacy przegrywali na boisku kandydata do tytułu 0:1, a do tego musieli radzić sobie w dziesiątkę.

I jak na ironię losu sytuacja ta podziałała na ełkaesiaków mobilizująco. Robert Grzywocz, wschodząca gwiazda polskiej ligi, został przesunięty do drugiej linii, a Henryk Szczepański powędrował na środek defensywy. Każdy z ełkaesiaków począł harować od tego momentu za dwóch, a że nie było dla podopiecznych trenera Władysława Króla straconych piłek, po kilku minutach odnoszono wrażenie, że to ŁKS, a nie Górnik, gra z przewagą jednego zawodnika.

Jeszcze przed przerwą zabrscy kibice kręcili z niedowierzaniem głowami, bo grający z fantazją ełkaesiacy wyprowadzili dwa zabójcze ciosy i to w przeciągu stu dwudziestu sekund! Oba zadał Stanisław Baran, wówczas już 37-letni piłkarz, jedyny wówczas pierwszoligowiec, który uczestniczył jeszcze w przedwojennych rozgrywkach. To on w 43. minucie wykorzystał świetne dośrodkowanie Kowalca i głową skierował piłkę do bramki, a po kilkudziesięciu sekundach huknął w swoim stylu z pierwszej piłki po podaniu Soporka. – „Dwaj łysiejący panowie Baran i Soporek, o których selekcjonerzy PZPN dawno, bardzo już dawno, zapomnieli, siali postrach pod bramką Machnika z energią siedemnastolatków” – zauważył sprawozdawca „Dziennika Łódzkiego”.

W przerwie Stanisław Włazy zasygnalizował ponoć chęć powrotu na murawę, ale trener Król wolał nie ryzykować, tym bardziej że łodzianie prezentowali się fenomenalnie i pomimo gry w osłabieniu niepodzielnie panowali na boisku. Już w 52. minucie po faulu Hajduka sędzia odgwizdał rzut wolny dla łodzian, a że Baran nie zwykł marnować takich okazji, futbolówka ominęła mur i znalazła drogę do siatki zabrskiej bramki. – „To co uczynił Baran daje się tylko porównać z eksplozją ciężkiego pocisku. Jego strzał był tak piekielnie silny, tak błyskawiczny, że nieszczęsny Machnik nawet nie drgnął” – napisał red. Rusinowicz z „Głosu Robotniczego”.

Rys. Edward Ałaszewski

Ełkaesiakom wciąż jednak było mało, piłka jak po sznurku wędrowała od nogi do nogi, a zaraz po tym lądowała w okolicach pola karnego Górnika. Kwadrans przed końcem zdobyli goście czwartego gola, znów zresztą po strzale Barana, który wykorzystał prostopadłe podanie Soporka, a ten ostatni zwieńczył dzieło strzelając piątą bramkę dla ŁKS-u kilkadziesiąt sekund po trafieniu starszego kolegi.

– „ŁKS zdobywa burzliwe brawa. Oklaskują go wszyscy swoi i obcy. Bo też «kapelusz z głowy» przed jedenastką, a raczej dziesiątką z Łodzi, której wyszedł w niedzielę jeden z najlepszych zapewne meczów w historii tego klubu. Górnika prawie że nie ma na boisku” – napisał sprawozdawca „Przeglądu Sportowego”.

Po końcowym gwizdku ktoś ponoć zauważył spadającą po policzku trenera Króla łzę, zresztą jak tu się nie wzruszyć… – „Każdy z nich zagrał wielki mecz” – powiedział szkoleniowiec spoglądając na swych umorusanych w błocie chłopców, a opiekun gospodarzy, Zoltán Opata przyznał: – „Tej drużyny nie powstydziłbym się na żadnym boisku świata”.

Popisu kolegów nie widział znokautowany Walczak. Obrońca leżał w szatni przykryty „brudną burką” i początkowo nie dawał wiary koledze, który po każdej bramce zdawał piłkarzowi raport z wydarzeń na boisku. Zbaraniał kompletnie prezes ŁOZPN, który choć mecz oglądał, był tak oszołomiony grą łodzian, że jeszcze kilka minut po ostatnim gwizdku nie mógł wydusić z siebie słowa. – „Ale kto nie był bliski postradania rozsądku” – pytał retorycznie dziennikarz „Głosu Robotniczego”, a potem opisał zabawną sytuację z udziałem kierownika drużyny, Zdzisława Derczyńskiego, który z przejęcia pomylił swój wóz z samochodem milicyjnym, zamiast zaś do szatni zawodników ŁKS-u wparował do pokoju sędziów.

Tymczasem Łódź owładnęło szaleństwo. Zarówno w niedzielny wieczór, jak w poniedziałkowy ranek przed kawiarnią „Ziemiańska” rozgorączkowany tłum komentował niezwykły wyczyn swojej drużyny, swoją drogą komentowano go w całym mieście – „W tramwajach, na ulicach, zakładach pracy, a nawet w rodzinnych kółkach”. Praca kierownika biura klubowego, Zdzisława Rytela, została sparaliżowana, a on sam przez wiele godzin odpowiadał wciąż na te same pytania – o stan zdrowia Wlazłego, o szczegóły zabrskiej wyprawy, o bilety na najbliższy mecz z Lechią i przede wszystkim o to, kiedy piłkarze wrócą do Łodzi, szykowano bowiem dla nich specjalne powitanie. Nawet kibiców ŁKS-u, którzy w sile dwóch tysięcy zameldowali się w Zabrzu, witano po powrocie jak bohaterów, a wspomniany kierownik nie nadążał z odbieraniem kolejnych depesz, bo sukcesu gratulowali łodzianom wszyscy – kibice Stali Sosnowiec, działacze Legii Warszawa, znane osobistości polskiego futbolu.

– „Po tym wszystkim, co działo się po meczu, nawet człowiek pozbawiony wyobraźni musiałby powiedzieć, że łodzianie święcili jeden z najpiękniejszych dni” – napisze „Głos Robotniczy”, a Stanisław Baran poproszony o komentarz po meczu, odpowiedział skromnie: „Wyszedł nam mecz”. Zaiste Panie Stanisławie, wyszedł doprawdy niezwykły.


Zabrze, 7 kwietnia 1957 r. / Górnik Zabrze – ŁKS 1:5 (1:2)

  • Bramki: 1:0 Lentner 30, 1:1 Baran 43, 1:2 Baran 44, 1:3 Baran 52, 1:4 Baran 75, 1:5 Soporek 76.
  • Sędziował: p. Mytnik z Krakowa.
  • Widzów: 15 tys.

Składy:

  • Górnik: Machnik – Pieczka, Franosz, Hajduk, Nowara, Olejnik, Pohl, Kowal, Jankowski, Lentner, Czech.
  • ŁKS: Szczurzyński – Stusio, Wlazły, Walczak, Szczepański, W. Jańczyk, Jezierski, Grzywocz, Baran, Soporek, Kowalec.


Sponsorzy główni

Sponsorzy

Partner strategiczny

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partnerzy

Partner techniczny

Partner medyczny